30 kwi 2012

a wiosną niech wiosnę zobaczę...

Zygmunt i Włodzimierz rozmawiali na łóżkach. Ich rozmowa zawsze schodziła na ciepłe wspominanie Józefa. Gdyby mogli maszerowaliby cały czas. Ale pogoda nie była jak się okazało do końca od nich zależna. Podobnie ograniczały ich mury więziennego szpitala. Jak tylko mogli z kilkoma innymi towarzyszami formowali szyk, brali szturmówki (nie sztormówki)  i transparenty, szli i wrzeszczeli na całe gardło: partia! pokój!, partia! pokój! Czasami w dziwny sposób dochodziło do zmiękczenia k na ch i wtedy slogany nabierały cech surrealno-absurdalnych. W wigilię pochodu, a więc samego  trzydziestego kwietnia, egzekutywa międzynarodowego ruchu wolnych szewców i stolarzy miała wszystko zapięte na ostatni guzik. W szpitalnej świetlicy jego aktywiści w tym oczywiście Zyga i Włodek dowiedzieli się, że w kraju miał miejsce zamach stanu. Na całe szczęście bezkrwawy. Aresztowano jedynie trzy miliony osób. Miały one dobre warunki, gdyż wszystko było jeszcze długie lata i najlepiej pod względem logistycznym (tak się dzisiaj mówi) przygotowywane przez sławnych rew-towarzyszy. Szpitalno-więzienna awangarda nie była w sosie. Całą noc przemalowywali hasła na: Witamy Krzyżaków z Torunia! A na czerwonych flagach malowano białe krzyże. Jaki z tego morał myślał bardzo w to wszystko zaangażowany e-Sbeszko, chyba tylko jeden: Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa; Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi, Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi...  

29 kwi 2012

Synowie królowej śniegu

Był sam środek zimy. Upiorne śniegowe zamiecie i zawieruchy, temperatura poniżej trzydziestu stopni Celsjusza. Nic poza białym pyłem, który jest wszędzie. Zatem nie widać prawie nic. Dobrze, że w chacie były drwa i dające jakieś ciepło palenisko. Nikt nie myślał, żeby w taką porę ruszać w drogę. Wszyscy skupiali całą swą życiową energię przy ogniu i marzyli o upałach. Jednak stało się coś, co przynajmniej poniekąd nie powinno się zdarzyć. Ktoś zapukał do chaty, w której mieszkała Rengillda królowa śniegu z dwoma synami Auqirnsem i Brunwixem. Kiedy królowa otworzyła mimo wszystko drzwi uchylając solidny skobel, wędrowiec o  siwych skroniach i dość dobrze ogolony, spytał czy może chociażby zostać do świtu. Nie myślał o jakimś złotym brzasku, wiadomo, że to nie było lato czy chociażby koniec kwietnia. Zdziwiona smagła i pociągła twarz gospodyni zmierzyła gościa od stóp do głów. Nawet jeżeli nie było w nim nic co mogłoby się podobać, to jednak jego niecodzienna jakaś odmienność i pewnego rodzaju krępa ale zdrowa przysadzistość nie odrzuciły jej. Odrzekła: dobrze tylko do rana, niech pan skorzysta z ciepła, ale ja nic panu nie mogę dać. Oldobras bo takie miał imię nieproszony gość zapalił fajkę, nawet nie wypił ziołowej herbaty. Położył się w najdalszym kącie dość, jak teraz zobaczył, przytulnej komnaty. Zasypiał kiedy zamigotały mu przed skrzącym żółto-czerwono-niebieskim ogniem dwie postacie chłopców. Synów królowej. Jedna niezwykle wysmukła, druga bardziej przysadzista. Obaj dorodni i, jak się zdawało, nie mniej rycerscy w obejściu. Chciał popatrzeć jeszcze jakiś czas na synów królowej, gdyż zrobili oni na nim ujmujące wrażenie szlachetnością oblicza i godnością postawy. Ogień bił jakimś doskonałym blaskiem i oświetlał nim chłopców. Wydawało mu się, że już kiedyś ich widział, a na pewno zna. Jedyne co mógł podziwiać, to ośnieżone choinki, które trudno zobaczyć w upał. Ale jak mówią najstarsi...odkąd świat światem nigdy nie mów nigdy, a dzieci dzięki Bogu i tak dorosną...