18 sty 2023

Osaczenie

 Świt jest brzegiem. Wchodzimy nim na ląd dnia po chwiejnych majakach snów, budzi się czujna jaźń. Wyodrębnia przedmioty i zdarzenia, dzieli je, doświadcza oporu realności. Wszystko zawsze jest inaczej od oczekiwań, no być może jedynie prawie wszystko. Rozmyślałem trąc oczy, jakby ścierając z powiek resztki pozostałości po sennych podróżach, w których najczęściej jakiś motyw stale się powtarzał i złowrogo niepokoił. Przeważnie trudne do odtworzenia, wymykające się sprecyzowaniu sytuacje przesączone były horrorem zagrożenia i prób ucieczki. Poczucie niepokoju miało jak najbardziej realne powody, inną rzeczą jest nie do wyjaśnienia dlaczego tak się działo. Śniadanie, poranna toaleta i łyk wiadomości z portali nieco mnie orzeźwiał i usposabiał w miarę praktycznie. Kolejno do południa, dotychczas, czas wypełniało pisanie, jakieś czynności praktyczne, czasem związane z organizacją jakiejś wystawy - co ostatnio prawie w ogóle się nie zdarzało - być może drugie śniadanie i lektura. O tej porze nie słychać jeszcze porażających głuchych i agresywnych odgłosów młotów pneumatycznych, czy sąsiada z góry ciągle niczym precyzyjny i nieludzki automat stukającego młotkiem, jakby doskonale mierzył na sam środek mojej głowy.

Kiedy południe zaczyna się chylić ku popołudniu, przed zwyczajową porą zjedzenia czegoś w formie obiadu, i kiedy pogoda na to pozwala, przechodzę się zaledwie kilka kilometrów do stawów powstałych po wyrobiskach gliny. Te wyrobiska rozciągają się na sporym terenie na zachodniej stronie Jasnej Góry. Były też w niedalekiej wprost od niej odległości, prawie przy jej murach, ale jakoś te pokłady osuszono i dzisiaj kwitnie tam podJasnoGórski handel i gastronomia, a nawet postawiono kilka bloków i całkiem ostatnio hotel. Rzecz można miasto, a może bardziej sacrum, na glinie stoi. Wraz z wyjściem zaczyna się seria dziwnych kłopotliwych zaczepek, jakby jakiejś sile fatalnej zależało na dotykaniu mnie (także dosłownym) i wprowadzaniu zamętu w moje jestestwo. Dochodzi czasem do kilku takich natrętnych zagadkowych naruszeń mojej nietykalności i godności. Najczęściej są to pytania o godzinę, jakby nie było na każdym kroku zegara. Drugą kwestią o którą jestem dopytywany to wskazanie drogi. I nic zapewne nie byłoby w tym niezwyczajnego, sam też pytam o drogę będąc na nieznanym terenie, ale tutaj bestii, która posługuje się pytającymi, zależy na sianiu we mnie zwątpienia i irytacji. Bo jak tłumaczyć, że zaczepiający stojący przed Jasną Górą pyta… czy da się tam dojść. Najczęściej osoby te używają zadziwiających określeń na klasztor czy kościół. Pytania dotyczą usytuowania hotelu, po mojej prośbie o przybliżenie o który hotel chodzi usłyszałem stek obrażających mnie słów. Myliłby się ten kto, by sądził, że jest to cecha ograniczonych butą i skrajnie egotycznym zarozumialstwem Polaków. Wszędobylska pycha Polaków wyklucza inne zdanie, skazuje inaczej myślącego na śmierć i najlepiej piekło. Pytają też tak niefrasobliwie obcokrajowcy, a reakcją na tak kłopotliwe stawiane pytanie, rzadko kiedy jest podziękowanie. Kilka dni temu zapytał mnie dziwnie wyglądający młodzian - czy wyjdzie z parku, był natarczywy i niecierpliwy, aż w końcu powiedziałem jakby w samoobronie, że skoro ja wszedłem to wyjdzie. Kiwnął głową i oddalił się, dając mi więcej swobodnej przestrzeni i zostawiając mnie z zamętem w głowie. Któregoś letniego dnia z kolei tuż przed stawem, zatrzymał się samochód, wyszli z niego wyglądający na zamożnych ludzie i spytali czy tutaj jest park z wodą, powiedziałem, że tak. Na to kierowca tego wozu dopytywał czy na pewno, a jeżeli to gdzie, odczuwałem zmęczenie absurdalnym osaczeniem, odrzekłem no tu. Byli bardzo niezadowoleni.