29 kwi 2023

dramat nie tylko grecki

 

Ani scholastyczny ani akademicki dialog metafizyczno-eschatologiczny

Osoby: Patagoras, Mistykos i Antropos. Siedzą i stukają w klawiatury laptopów i jednocześnie mówią do siebie. Wyglądają na bardzo schludnych i dość eleganckich hippisów. Ich ubrania trudno jednoznacznie stylistycznie utożsamić.

Wnętrze oszczędne i nowoczesne, ściany gładko pomalowane, ozdobione obrazem Boogie Woogie Mondriana i Chrztem Jezusa Jusepe de Ribery. Nie ma telewizora bo każdy ma laptopa.

Mistykos: Dobrze, że dziennikarze poszli, możemy zatem zacząć rozmawiać w spokoju bez obawy przed wypaczeniem sensu słów, które tu padną. Podejmijmy nasze refleksyjne dywagacje. A więc, nie uwierzycie, sam tylko zawsze odbierałem to co rozumiemy i praktykujemy jako religię, jako coś zewnętrznego. Oczywiście spoiwem w materii wiary jest ta warstwa przekonania, która ufa, że wszystkie znane w jej obrębie  formy prowadzą do czegoś co jest możliwością kontaktu z Tym, co z kolei trzyma to wszystko. Wiem, że możecie podważyć ów ład w sytuacji wojennego nieludzkiego okrucieństwa czy chociażby zwykłej, codziennej obojętności czy nienawistności świata, a nawet zwykłego niefartu. Ale ja poczułem, że  transcendencja istnieje realnie. Tym samym jest już dla mnie odkrytym źródłem Fons fides eterna. Pielgrzym spotyka cel będąc jednocześnie jednym z drogą. 

Patagoras: Tak, to co mówisz jest całkowicie właściwe twojej rozbuchanej pseudofilozoficznej psychice. Ale nikt jeszcze wszystkim naraz nie pokazał nieba, już prędzej skłonny jestem myśleć, że piekło istnieje. Chociażby tu na ziemi  i to realnie. Reszta jest pragmatyką organizującej się materii, koniecznością ducha historii i społeczeństw czy indywiduum. Inaczej mówiąc kompletny przypadek i raczej chaos niż ład. Każdy ma swoją teorię, a aktualną modę bierze się za ostateczność. Tu na ziemi nic nie jest doskonałe z wszystkimi tego konsekwencjami dla wszystkich i dla każdego z osobna.

Mistykos: A czy ktokolwiek jest w stanie przeprowadzić z sukcesem wzór na nieistnienie Stwórcy Święte Imię Jego.  Mimo chaosu i zła skąd wewnętrzny imperatyw i prawo moralne we mnie. Skąd materia ma prawidła i zasady, żelazne i paradoksalne w tej samej chwili, jak w fizyce kwantów. To nie banał, ale jeżeli masz wrażliwość widzisz cud zmiennej jak Feniks natury, jej niebywałą zdolność do odradzania liści na gałęziach, obierania kształtów podług najlepszych form i ich nieskończoność, odkrywczość  także w potencjale manifestacji tonacji malarskich pasaży. Tylko odczucie celowości ratuje nas przed zejściem w otchłań. Czyż nie piękna jest wiosna i Kto jest jej siłą i autorem.

Antropos (siedzący lub chodzący dotychczas cicho, jakby od niechcenia przysłuchujący się dialogowi): Dialektyka, tak wam na to odpowiem. Słyszeliście, że papież abdykował. To dowodzi tezy, którą postawiłem, iż duch i materia walczą ze sobą. Jest to konflikt substancji nieklarownej z Najwyższym Dobrym Duchem Świetlistym. Poza tym, że bodajże Nostradamus przepowiedział ucieczkę papieża z Watykanu, z tym, że było już ich zdaje się kilka, to wszystko wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia z przerostem materii, acz przepięknie a nawet zachwycająco wzniośle ukształtowanej jak w przypadku łodzi Piotrowej Bazyliki. A jeżeli wszystko przemija to logicznie to i przemijanie samo też…

Mistykos: Zaiste trudno uciec od pytania o Chrystusowe nieposiadanie niczego. Sztuka cenniejsza od złota a skarb duszy oświeconej od sztuki. Skąd jednak dusza nieśmiertelna pochodzi. A jak nieśmiertelna, to warto to wszystko jeszcze raz przemyśleć.

Patagoras: Zaiste warto Mistykosie! Na nasze dusze warto! Uwaga dziennikarze!

 

 

 

 

28 kwi 2023

albo albo

Czy dobrze jest być zbyt powolnym. Dam przykład z mojego rajskiego późnego dzieciństwa podczas pobytów na wsi. Co też mówi o moim wtedy temperamencie. Jest piękne lato, całe życie ludzi i przyrody w bujnym rozkwicie. Wszędzie mnóstwo owadów, w tym i os. Nagle dobiega mnie alarmistyczny, zwiastujący coś złego  głos - masz osę na ramieniu! Odpowiadam najspokojniej, powoli cedząc słowa - to mi ją zdejmij, bez żadnej złośliwej reakcji żółto-czarnego owada. 

 

A z kolei jak to jest być narwanym. W tym samym wieku, tej samej scenerii i porze roku, dostrzegam na niewielkiej jabłoni jej owoc, który uderza mnie kuszącym pięknem i zapewne doskonałym nie do odparcia smakiem. Biegnę na raz co sił by zerwać jabłko marzenie. Nie docieram do drzewa, ponieważ zahaczam nogą, kalecząc ją, o kosę opartą sztorcem o pień a z ostrzem spoczywającym na ziemi tuż przed celem mojego zrywu. Zbytnia popędliwość była już jednak dominującą cechą mojego wieku dojrzałego.


14 kwi 2023

orzech

 

Dla nieuważnych świat natury w sierpniowy poranek nie tylko pokazywał, ale demonstracyjnie i ceremonialnie obwieszczał chwałę słońca, blasku i nieskończonych jasnych lśnień, tak, że mogli to brać za samą wieczność. Ci bardziej ułomni czyli racjonalni, wiedzieli, że przyjdzie nie tylko jesień, ale i długa zima.

Chłopiec Petro  tego dnia czuł się jak samoistny władca. Przyjechał bryczką na wiejski odpust. Musiał rozpoznawać osoby i czuć do nich zaufanie. Czuł - to dobre słowo - bowiem skąd  mógł wiedzieć, że jest z rodziną, że ta największa postać to ojciec, a ta tuż obok to mama, a pozostali to rodzeństwo i oddani naturalni bliscy.

Szedł do miejsca, które było źródłem podnieconego odświętnego zbiorowiska. Stragany,  nie pamiętał po latach z czym dokładnie one mogły być, ale ujmowały powiewającym barwnym wigorem. Cieszyły wszystkim co się na nich znajdowało... 

U gospodarzy, u których gościli, telewizor miał nakładkę z kolorowymi tęczowymi paskami a w ogrodzie dorodne włoskie orzechy dawały w upał schronienie zielenią i cieniem. Miejsce wytchnienia i krotochwili. Ich owoce były niedojrzałe i barwiły palce ale były bardzo mleczne i mdło słodkawe. 

 

6 kwi 2023

 Opuszczenie podwórka i tym samym wyjazd na wieś na niemal trzy miesiące wakacji były dla mnie zawsze czymś przykrym. Musiało upłynąć wiele lat zanim nabrałem do natury niemal panteistycznego kultu. Zasmakowałem go będąc w Szwecji, gdzie zobaczyłem z jakim uwielbieniem odnoszą się ludzie do natury i zrozumiałem jakim szczęściem jest posiadanie kawałka ziemi na własność. Tym samym bycie ziemianinem, jak się kiedyś mówiło. Wolnym obywatelem.

Co nie mniej ważne wartość natury wszędzie służy do aktywności ruchowej, sportowej, rekreacyjnej. Co zostawiałem na czas kanikuły kiedy wyruszaliśmy jak Cyganie w załadowanych  naczyniami i obładowanych rodziną samochodami;  podwórkowych kolegów, ciągłą z nimi za czymś gonitwę i to było powodem smutku i zadręczania, ale poza tym – a o tym wiedzieli rodzice nie ja  -  brud i smród, stęchliznę powietrza zatruwanego  przez hutę i cementownię nie skrępowane żadnymi ekologicznymi obostrzeniami. Więc skąd nagle tylu wyznawców eko-terroryzmu. Te pobyty – co uświadomiłem sobie po prawie półwieczu – pozwoliły mi przeżyć wiele więcej ciężkich ciosów i udręk, niż gdyby ich nie było. Każdy ma doświadczenia, po których konieczny jest okres rekonwalescencji lub po prostu regeneracji. Osobiście los mi ich też nie szczędził. A przecież zieleń tamtejszej wsi, dawała filtrować i oczyszczać płuca i krew. Tam, na tamtej wsi był bezkres natury zapewniający relaksującą aktywność ruchową i kojący wpływ zieleni i życia jej i słońca, wypełnionych całym mnóstwem istot i jestestw Co czyniło, że powietrze wypełnione i przeniknięte było rozedrganym świergotem rozlicznego ptactwa w dzień a cykaniem świerszczy i żegotaniem żab wieczorami.  Wieczorem pojawiały się też baśniowe świetliki.  Jednym słowem wszędzie roznosiła się cudowna aura co wzmacniało palące się ognisko i wokół niego biesiady rozlicznej rodziny i gości.  Bo to nie była wieś - to był ostatni skrawek raju na ziemi.  

W letnie nasłonecznione dni, wydobywała się z całą wyrazistością krasa archaicznego prawdziwego świata.

Drogi były piaszczystymi  jarami. Ich niezwykłość i upojna uroda są w sumie nie do opisania. Tak zaczynała się osada. Przed skrzyżowaniem i skrętem do naszego letniskowego przyczółku stał duży drewniany krzyż, dzisiaj odnowiony.  Z moim minimalnym udziałem. Za skrzyżowaniem znajdował się dość spory drewniany most nad pełną uroku i ryb rzeczką, która w tym miejscu była wodopojem i kąpieliskiem przy największym ze stawów Pijawki. Pastwiska otaczały rzekę. Za mostem znajdowało się wyjątkowe gospodarstwo. Miałem to niesłychane jak teraz patrzę szczęście zobaczyć żywą nie komiksowo-skansenową wieś, a taką jaka istniała od dziada pradziada. Której teraz nie ma.  A nawet - rzecz chyba wyjątkowa w skali całej historii - bo pana, który był chłopem i miał może nie dwór, ale coś na jego kształt. Jego sumiaste lniane słowiańskie wąsy i ozdobność w niezwykle starannym i schludnym ubiorze, ni to chłopskim ni to szlacheckim tworzyły miłą niesamowitą dostojną aurę. Obok tego jakby dworku na drzewie po drugiej stronie drogi bociany uwiły sobie gniazdo, które przestały zaludniać po śmierci włościanina Piotra.  Dominowały nad folwarkiem z jego kilkoma pięknie zadbanymi końmi i krążyły nad tą okolicą z jej cudowną pradawnością w komunistycznej beznadziejnie, bezmyślnie i nieludzko zniszczonej sowietyzacją Polsce. Czy coś jeszcze z utraconego raju pozostało poza nostalgią…                                                                                                                  

Między krzyżem a mostem i poprzedzającą go kapliczką św. Jana Nepomucena droga skręcała do naszej wsi położonej na lekkim wzniesieniu. Tworzyły ją cztery  drewniane chaty oblepione jaskółczymi gniazdami i zatopione  wśród wyrosłych, dorodnych  lip, starych jabłoni, wiśni i grusz. Wszyscy jej mieszkańcy byli spokrewnieni i niestety także niektórzy śmiertelnie skłóceni. Rodzimy letniskowy przyczółek  znajdował się za tymi domostwami i tuż przed lasem, niemalże borem, puszczą.   Cały dystans drogi to jakieś dobrych kilkadziesiąt kroków. Jako dziecko nie uświadamiałem sobie szokującej różnicy z miastem, które  dla mnie wtedy znaczyło tyle co wszystko i tyle co podwórko. 

Jednak na wsi od razu poznawałem rówieśników z którymi dzieliłem całe dnie pełne wspólnych wspaniałych przygód, już inaczej ale nie gorzej niż w mieście. Zresztą jakie to miasto...To na wsi tętniło i pulsowało życie z całą jego nieskończoną obfitością i pięknem... ano melancholijnie mijającym.

Nasz domek  był bardzo skromny. Wokół były pola, jak to u nas żyta na przemian z ziemniakami. Ziemia mało urodzajna kiedy nie padało momentalnie sucha, na przestrzał piaszczysta.  Okalał je łuk brzegu lasu, wtedy jeszcze starego i budzącego wyobraźnię natchnionych podań i baśni. Niesamowita sceneria chwil leśnych wypadów w gęstwiny drzew z ich witalnym bogactwem.

Pracowaliśmy w żniwach chodząc na boso, wiem co to wypas i dojenie krów. Wolny świat gołębi. Zawłaszczają wszystko kury. Znam zapach stodoły z tysiącem ziół na których spaliśmy w upalne noce. 

W upalne dni szczególnie na łąkach, torfowiskach i nad krystalicznie czystą wodą majestatycznej prawie bez nurtu rzeczki słońce prażyło i smażyło skórę, która była boleśnie czerwona, nagrzana i spieczona.

 ***

Wsi spokojna, wsi wesoła!

Który głos twej chwale zdoła?

Jan Kochanowski

***

Niech na całym świecie wojna,
Byle polska wieś zaciszna,
Byle polska wieś spokojna.

Stanisław Wyspiański

p.s. Komuniści nie tylko zburzyli porządek społeczny ale i samej przyrody. W latach 70. ubiegłego wieku z malowniczej rzeczki z łańcuchem stawów zrobiono rów melioracyjny, dawniejsza kryształowa woda przez którą w stawach widać było piaszczyste dno z rojem ryb stała się przemysłowych ściekiem. A łąki i torfowiska, były i bagna, z rzeszą bocianów zamieniły się w step. Dawniejszy bór - prawem kontynuacji systemowej -  doznał największych szkód już po 1989 roku, zostało z niego kilka dębów i akacji, które są otoczone dzikimi krzakami. Z drzew owocowych i innych rosnących przy chatach pozostały tylko wyjątki.