9 sty 2023

Ankieta G

To zadanie jest podobne do innych. Napisać! Tym razem jednak podmiot ma napisać bardziej dosadnie i dokładnie o jego środowisku. Chodzi tu o to, co buduje warunki, w których właśnie on żyje. Trudno dociec przyczyn dlaczego właśnie tu jest, a tym bardziej skąd. Bo jak się tu (na Ziemię) dostał  - wiemy. Po co nad tym się zastanawiać, jeżeli wszystko jest takie jakie jest i jest proste. Prostota  może być jednak dwojakiego rodzaju; na podobieństwo patyka do kaszanki lub korkociągu.

Zawsze jest jakaś forma. Tu literatury. Ponieważ nasz podmiot został poproszony o wypełnienie ankiety ściśle związanej z miejscem jego samsarycznej (pełnej cierpienia i nietrwałości) egzystencji, postanowił bardziej niż zwykle oddalić się od kamuflażu i nie chować się aż tak za literackim - jakby nie patrzeć - kształtem szyku czcionek, liter przedzierzgających się w słowa. Te z kolei budują zdania i sensy, które mogą wydawać się bardziej uwznioślone lub opadające niczym ciężar na bezradną duszę odbiorcy, bo przecież nie odbiornika. 

Tym razem podmiot czuł potrzebę rozliczenia się z tym co go w rodzinnym  mieście nagminnie spotykało od - tak jak on -  dwunożnych. Dobra, jest pół strony a trzeba do meritum...

Skąd problem. Ano nie każdy jest podmiotem, a już właśnie tym szczególnym podmiotem. Bo zwykle, normalnie wystarczy spisać swoje osiągnięcia, wymienić dorobek mniej czy bardziej dokładnie. I po wszystkim. Pochwalić swój ogonek zwyczajem pliszki. Wiadomo, że wyjątkowej, ba jedynej.

To byłoby bardzo łatwo i ładnie, ale podmiot z zadaniem napisania o sobie bardzo kojarzył to co zrobił z miejscem, w którym ankiety rozdano i zbierano.  Przecież robiono to z tym zamiarem, że osoby do których zwrócono się o ich wypełnienie, będą opieczętowane  nazwą i godłem zamieszkanego grodu. Czyli tego przedziwnego (w tym przypadku) miejsca-miasta-niemiasta z którym tenże podmiot miał iście nieproste relacje, a zadzierzgnięte od lat sześćdziesięciu bez mała, miały prawo nabrzmieć ciężarem własnym.

Skróćmy nazwę podmiotu do P. Zajrzyjmy mu przez ramię, śledząc jak jego żółć przeobleka się w kształt i formę znaków komunikacji czytelniczej, ale przede wszystkim w treści w nich zawarte. Dodać trzeba, że P lubił pisać i to od zawsze[1], nawet sporadycznie wiersze i opowiadania (marzy o powieści i zwartych zawodowych publikacjach) najczęściej jednak  artykuły o sztuce i  recenzje dla jej artystów. Otóż P pisał rozgoryczony, niczym pogrążając się w perwersyjnej bezwyjściowości bólu swojego bytu w społecznych jego odniesieniach ale i uwarunkowaniach. Przesadą byłoby twierdzić, że pecha i nietraf ma tylko w rodzimym mieście. Sam tak nawet uważał. Ale skoro pojawiła się okazja próby przybliżenia świadomości jednostkowej zatopionej w bezmiarze innych, czuł to jako okazję do szerszych wynurzeń  swej trefnej natury osobniczo-osobisto-socjologicznej.  I wiedząc, że droga zmierza nieuchronnie w jedną jedyną stronę drewnianej skrzynki, poczuł coś jak potrzebę, czy pokusę sporządzenia autodokumentu pisanego prozą.

Widział fatum, ale i złą wolę tutejszych. Wiedział, że ci natomiast różnie go określają. Ciągle coś go dręczyło. A zapach nie taki, nie taki wygląd. Słowa też nie takie. Nie miał zacisza, raczej ustawiczny dyskomfort. Skąd to się brało? Kto to wie? Czy to jest reżyserowane?  Wierzył w spisek ale precyzja z jaką wszystko układało się w  następujące po sobie odrażające sekwencje podważała możliwości ich kalkulacyjnego wykombinowania.  Poza wchodzącymi w grę zdolnymi do tego, przemożnymi rzecz jasna, i w tej samej mierze precyzyjnymi siłami demonicznymi...

Cierpiał na coś, co można by określić jako zespół horrorystczno-prześladwoczo-opresyjny. Ni jak nie mógł porozumieć się z tzw. większościowym otoczeniem społeczno-antropologicznym. W skrócie oni. Przekonaniem P było: oni mają wydumaną percepcję mnie. A co gorsza moją ocenę mylą z jakimś wyniosłym, wynikającym z ich zaślepienia mentalnego poczuciem ich własnej niemal boskiej wyższości i doskonałości. Dla niego brało się to tylko i wyłącznie z ich nieokrzesania. Co prawda różnego stopnia. Nie, nic nie projektował poza tym z czego z góry był notorycznie rozliczany przez dyrekcję i rozliczne biura. Miał w życiu lepsze i najczęściej złe chwile.

 Chyba najwyższy czas, by wtrącić: cały P. Niepotrzebny nikomu dziwak, który coś próbuje pisać, spożytkowując paliwo swojej anomalii... Prywatnie określamy go jako chorego.    

Tym bardziej w P wzbierało jego (pamiętajmy męczące go!) poczucie odrębności i obawa przed zdeklasowaniem go w szeregu czegoś na kształt bytów skoszarowanych, nie-indywidualistycznych i bezrefleksyjnych, podłych i ohydnych oportunistów, pilnujących - za wszelką cenę i opłacanych na różne sposoby i różną walutą - posadek...Zdolnych do wszystkiego, ale nigdy do żadnych poświęceń. Nie pamiętających własnej hańby, zawsze przewrotnie słusznych i poprawnych. W każdym czasie. Zawsze lepszych od najlepszych z dobrych. A przecież znał ich poglądy i zachowania chociażby usłużne, bojaźliwe i apologetyczne wobec komuny. Dzisiaj z kolei opiewają samych siebie jako przebiegłych strategów i największych mędrców, ba opozycjonistycznych i nie tak głupich jak P. Hm. Czynią tak bo w życiu premiowana jest tchórzliwa stadna lojalność wobec hierarchii (super-oni) i cyniczny cwany konformizm. Ot takie bardzo ludzkie przeinaczania. Szaleńczy egoizm okopany układami nad którymi stoi tylko fortuna. Mogą mieć rację w swym nieliczeniu się z niczym. Tu nic im nie grozi, a na tamtym świecie być może też nagroda za mądrość życiową ich czeka. Zresztą co tu dużo mówić P nigdy głupszego od siebie człeka nie spotkał, wyglądało to tak, że każdy mu mówił o jego,  P,  błędach...i pouczał, ganił...widząc nieomylność własną, do której słodycz i namiętność czuł. Inaczej niż do niego, gdyż czasami pewne wypowiedzi pod jego adresem mogły być poczytane jako groźby. Poza tym P wkurzał skłonnością do dyskusji, próbami analizy, jakąś zbytnią i niepotrzebną drażniącą skłonnością do ścisłości. A każdy zdrowo myślący wie, że po co to...I na pewno ma rację. Podobnie jak fryzjerki, które wszystkie obcinają go jak one chcą a nie jak on mówi, że chce. I nawet po zapewnieniach każda zostawia mu kancik zamiast wygolenia, czego on usilnie się domaga, ale - niczym zaklęty - nie może wyegzekwować od żadnej z nich. Jako chłopiec znowuż fryzjerzy podgalali go kiedy on płakał, że chce kancik...

Każdy też  pocieszy go, jakby to nie była karykaturalno-makabryczna dla niego, i tak na prawdę w istocie, groteska. Co przepowiedziała mu pierwsza żona. Dlatego żył jak mógł tylko wyjątkami...[2] 

Zresztą czyż nie jest tak, że Tylko wariaci są coś warci (widziane na murze). 

Hehehe – widzicie! Ma wymagania niczym bezbrzeżnie rozpasany i wypasiony z zawodu dyrektor... i zwykłą notę P potrafi napisać w swoim stylu co należało dowieść... hahaha!

Historia postanowiła, jej sentencja zabrzmiała: z jednej strony mamy do czynienia z losowym i charakterologicznym napiętnowaniem jakiegoś nieudacznika, który postrzega siebie jako ofiarę, a który co oczywiste, proste i przez to kompletnie zrozumiałe -  dla innych jest dziwny ale niegroźny. 

Co na to Literatura i Sztuka? Może w przyszłości się określą wobec P? Ale czy się go da wybronić?! 

Jedno jest pewne P z trudem wierzy w upływ czasu, kolistość ziemi i nie poruszanie się słońca. O ile u samych początków był nihilistą, by przejść w fazę maksymalistyczno-idealistyczną, to aktualnie jest minimalistą, raczącym się jak dzieciak Naturą Polską. W ten sam sposób co Adam nasz dumny i natchniony Wieszcz Narodu:

 Polały się łzy me czyste, rzęsiste

Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,

Na moją młodość górną i durną,

Na mój wiek męski, wiek klęski;

Polały się łzy me czyste, rzęsiste...

 



[1] Jak można się domyślać w kronikach jego życia aż roi się od malarskich, sugestywnych opisów jak to podmiot jako chłopiec stojąc, pisze z zapamiętaniem wypracowania z języka polskiego z zeszytem opartym na parapecie okiennym. Zresztą nigdy nie był za nie nagrodzony piątką, ta ocena była zarezerwowana dla dzieci prywaciarzy i lekarzy.

[2] P.S. za wydawnictwem UnS, nr 23 niestety bez roku wydania, P miał sprzeciwiać się kolejnym zmianom dostosowawczym, wynikającym z przyjętego w referendach harmonogramu wdrożeniowego nowych polityczno-euro-globalistycznych ulepszeń poprzez anihilacje. Ale też obce mu były tzw. ruchy opozycyjne Quazistów. Na koniec oddalił się nawet od projektów transcendentalnych, a głównie od ich praktyków-pośredników  - normalnych, czyli strasznych kapitalistów. I w ogóle miał serdecznie dość wszelkich szalbierzy  monarcho-syndykalizmu. Wiedział, że to wszystko jedno i tylko wyrafinowana symulacja, stąd czuł znużenie całymi serialami obscenicznych systemowych celebracji i spektakli typu muppet live. Ostatnio dominowały w nich obskurne obsesje płciowej nietożsamości...pakiety, projekty, programy, procedury i bluźniercze eskalacyjne ekscesy. Telewizyjne szkło i plazma parły i władały niepodzielnie.