19 sty 2023

apokaliptyko

 

Pol przyłożył głowę do poduszki i widział jak polityk z Partii Poprawnych urywa głowę dziennikarce prowadzącej show. Miał przed oczami pasek, na którym natychmiast wyświetlono info, że premier wzywa tego polityka do przeprosin rodziny dziennikarki, by i tym razem nie budowano krzyży i nie wykorzystywano tego pomysłu do zbijania kapitału politycznego przez szczupłą Partię Obrońców. Nie wiedział, że zasnął. Jednak śniła mu się przelewająca się woda niczym tsunami nienawiści do ideowego wroga z Obozu Obrony. Kiedy się obudził wstał i podszedł do okna, by jak co dzień odsłonić rolety. Za oknem zamajaczył mu wielki grzyb utworzony z chmur. Jedyne, co zdążył pomyśleć to: dlaczego nie mówili o tym, że Obrońcy...

18 sty 2023

Osaczenie

 Świt jest brzegiem. Wchodzimy nim na ląd dnia po chwiejnych majakach snów, budzi się czujna jaźń. Wyodrębnia przedmioty i zdarzenia, dzieli je, doświadcza oporu realności. Wszystko zawsze jest inaczej od oczekiwań, no być może jedynie prawie wszystko. Rozmyślałem trąc oczy, jakby ścierając z powiek resztki pozostałości po sennych podróżach, w których najczęściej jakiś motyw stale się powtarzał i złowrogo niepokoił. Przeważnie trudne do odtworzenia, wymykające się sprecyzowaniu sytuacje przesączone były horrorem zagrożenia i prób ucieczki. Poczucie niepokoju miało jak najbardziej realne powody, inną rzeczą jest nie do wyjaśnienia dlaczego tak się działo. Śniadanie, poranna toaleta i łyk wiadomości z portali nieco mnie orzeźwiał i usposabiał w miarę praktycznie. Kolejno do południa, dotychczas, czas wypełniało pisanie, jakieś czynności praktyczne, czasem związane z organizacją jakiejś wystawy - co ostatnio prawie w ogóle się nie zdarzało - być może drugie śniadanie i lektura. O tej porze nie słychać jeszcze porażających głuchych i agresywnych odgłosów młotów pneumatycznych, czy sąsiada z góry ciągle niczym precyzyjny i nieludzki automat stukającego młotkiem, jakby doskonale mierzył na sam środek mojej głowy.

Kiedy południe zaczyna się chylić ku popołudniu, przed zwyczajową porą zjedzenia czegoś w formie obiadu, i kiedy pogoda na to pozwala, przechodzę się zaledwie kilka kilometrów do stawów powstałych po wyrobiskach gliny. Te wyrobiska rozciągają się na sporym terenie na zachodniej stronie Jasnej Góry. Były też w niedalekiej wprost od niej odległości, prawie przy jej murach, ale jakoś te pokłady osuszono i dzisiaj kwitnie tam podJasnoGórski handel i gastronomia, a nawet postawiono kilka bloków i całkiem ostatnio hotel. Rzecz można miasto, a może bardziej sacrum, na glinie stoi. Wraz z wyjściem zaczyna się seria dziwnych kłopotliwych zaczepek, jakby jakiejś sile fatalnej zależało na dotykaniu mnie (także dosłownym) i wprowadzaniu zamętu w moje jestestwo. Dochodzi czasem do kilku takich natrętnych zagadkowych naruszeń mojej nietykalności i godności. Najczęściej są to pytania o godzinę, jakby nie było na każdym kroku zegara. Drugą kwestią o którą jestem dopytywany to wskazanie drogi. I nic zapewne nie byłoby w tym niezwyczajnego, sam też pytam o drogę będąc na nieznanym terenie, ale tutaj bestii, która posługuje się pytającymi, zależy na sianiu we mnie zwątpienia i irytacji. Bo jak tłumaczyć, że zaczepiający stojący przed Jasną Górą pyta… czy da się tam dojść. Najczęściej osoby te używają zadziwiających określeń na klasztor czy kościół. Pytania dotyczą usytuowania hotelu, po mojej prośbie o przybliżenie o który hotel chodzi usłyszałem stek obrażających mnie słów. Myliłby się ten kto, by sądził, że jest to cecha ograniczonych butą i skrajnie egotycznym zarozumialstwem Polaków. Wszędobylska pycha Polaków wyklucza inne zdanie, skazuje inaczej myślącego na śmierć i najlepiej piekło. Pytają też tak niefrasobliwie obcokrajowcy, a reakcją na tak kłopotliwe stawiane pytanie, rzadko kiedy jest podziękowanie. Kilka dni temu zapytał mnie dziwnie wyglądający młodzian - czy wyjdzie z parku, był natarczywy i niecierpliwy, aż w końcu powiedziałem jakby w samoobronie, że skoro ja wszedłem to wyjdzie. Kiwnął głową i oddalił się, dając mi więcej swobodnej przestrzeni i zostawiając mnie z zamętem w głowie. Któregoś letniego dnia z kolei tuż przed stawem, zatrzymał się samochód, wyszli z niego wyglądający na zamożnych ludzie i spytali czy tutaj jest park z wodą, powiedziałem, że tak. Na to kierowca tego wozu dopytywał czy na pewno, a jeżeli to gdzie, odczuwałem zmęczenie absurdalnym osaczeniem, odrzekłem no tu. Byli bardzo niezadowoleni. 

 


10 sty 2023

dezorientacja

Często mamy to poczucie, że nie wiadomo czy to, co aktualnie przeżywamy już było czy dopiero będzie. Tak właśnie dotkliwie odczułem aktualny moment, wydawało mi się, że jest całkowicie bezczasowej natury. Nie do ustalenia. Miałem przeświadczenie, że ile bym nie próbował go analizować i rozpoznać nie dowiem się czy jest to doświadczenie z wczoraj czy zapowiedź czegoś, co ma mnie spotkać jutro. Pewne jest, że po prostu odczuwałem to co jest jako to właśnie i że jest właśnie to. 

Czasami tak jest zwyczajnie, że zapominamy, co chcieliśmy powiedzieć i tyle... po pewnej niewygodzie z tym związanej przechodzimy do dalszych przejawów rzeczywistości, niejako jak myślimy chronologicznych, bez żadnej symultaniczności a już na pewno bez transgresji czy progresji czasowej. Myślałem święcie przekonany, że tak będzie i w tym przypadku. Broniłem się przed wyciąganiem wniosków, moja dezorientacja była kompletna.

W telewizji na wiadomościach widniał rok 2013 a w necie 2223.

 


9 sty 2023

Ankieta G

To zadanie jest podobne do innych. Napisać! Tym razem jednak podmiot ma napisać bardziej dosadnie i dokładnie o jego środowisku. Chodzi tu o to, co buduje warunki, w których właśnie on żyje. Trudno dociec przyczyn dlaczego właśnie tu jest, a tym bardziej skąd. Bo jak się tu (na Ziemię) dostał  - wiemy. Po co nad tym się zastanawiać, jeżeli wszystko jest takie jakie jest i jest proste. Prostota  może być jednak dwojakiego rodzaju; na podobieństwo patyka do kaszanki lub korkociągu.

Zawsze jest jakaś forma. Tu literatury. Ponieważ nasz podmiot został poproszony o wypełnienie ankiety ściśle związanej z miejscem jego samsarycznej (pełnej cierpienia i nietrwałości) egzystencji, postanowił bardziej niż zwykle oddalić się od kamuflażu i nie chować się aż tak za literackim - jakby nie patrzeć - kształtem szyku czcionek, liter przedzierzgających się w słowa. Te z kolei budują zdania i sensy, które mogą wydawać się bardziej uwznioślone lub opadające niczym ciężar na bezradną duszę odbiorcy, bo przecież nie odbiornika. 

Tym razem podmiot czuł potrzebę rozliczenia się z tym co go w rodzinnym  mieście nagminnie spotykało od - tak jak on -  dwunożnych. Dobra, jest pół strony a trzeba do meritum...

Skąd problem. Ano nie każdy jest podmiotem, a już właśnie tym szczególnym podmiotem. Bo zwykle, normalnie wystarczy spisać swoje osiągnięcia, wymienić dorobek mniej czy bardziej dokładnie. I po wszystkim. Pochwalić swój ogonek zwyczajem pliszki. Wiadomo, że wyjątkowej, ba jedynej.

To byłoby bardzo łatwo i ładnie, ale podmiot z zadaniem napisania o sobie bardzo kojarzył to co zrobił z miejscem, w którym ankiety rozdano i zbierano.  Przecież robiono to z tym zamiarem, że osoby do których zwrócono się o ich wypełnienie, będą opieczętowane  nazwą i godłem zamieszkanego grodu. Czyli tego przedziwnego (w tym przypadku) miejsca-miasta-niemiasta z którym tenże podmiot miał iście nieproste relacje, a zadzierzgnięte od lat sześćdziesięciu bez mała, miały prawo nabrzmieć ciężarem własnym.

Skróćmy nazwę podmiotu do P. Zajrzyjmy mu przez ramię, śledząc jak jego żółć przeobleka się w kształt i formę znaków komunikacji czytelniczej, ale przede wszystkim w treści w nich zawarte. Dodać trzeba, że P lubił pisać i to od zawsze[1], nawet sporadycznie wiersze i opowiadania (marzy o powieści i zwartych zawodowych publikacjach) najczęściej jednak  artykuły o sztuce i  recenzje dla jej artystów. Otóż P pisał rozgoryczony, niczym pogrążając się w perwersyjnej bezwyjściowości bólu swojego bytu w społecznych jego odniesieniach ale i uwarunkowaniach. Przesadą byłoby twierdzić, że pecha i nietraf ma tylko w rodzimym mieście. Sam tak nawet uważał. Ale skoro pojawiła się okazja próby przybliżenia świadomości jednostkowej zatopionej w bezmiarze innych, czuł to jako okazję do szerszych wynurzeń  swej trefnej natury osobniczo-osobisto-socjologicznej.  I wiedząc, że droga zmierza nieuchronnie w jedną jedyną stronę drewnianej skrzynki, poczuł coś jak potrzebę, czy pokusę sporządzenia autodokumentu pisanego prozą.

Widział fatum, ale i złą wolę tutejszych. Wiedział, że ci natomiast różnie go określają. Ciągle coś go dręczyło. A zapach nie taki, nie taki wygląd. Słowa też nie takie. Nie miał zacisza, raczej ustawiczny dyskomfort. Skąd to się brało? Kto to wie? Czy to jest reżyserowane?  Wierzył w spisek ale precyzja z jaką wszystko układało się w  następujące po sobie odrażające sekwencje podważała możliwości ich kalkulacyjnego wykombinowania.  Poza wchodzącymi w grę zdolnymi do tego, przemożnymi rzecz jasna, i w tej samej mierze precyzyjnymi siłami demonicznymi...

Cierpiał na coś, co można by określić jako zespół horrorystczno-prześladwoczo-opresyjny. Ni jak nie mógł porozumieć się z tzw. większościowym otoczeniem społeczno-antropologicznym. W skrócie oni. Przekonaniem P było: oni mają wydumaną percepcję mnie. A co gorsza moją ocenę mylą z jakimś wyniosłym, wynikającym z ich zaślepienia mentalnego poczuciem ich własnej niemal boskiej wyższości i doskonałości. Dla niego brało się to tylko i wyłącznie z ich nieokrzesania. Co prawda różnego stopnia. Nie, nic nie projektował poza tym z czego z góry był notorycznie rozliczany przez dyrekcję i rozliczne biura. Miał w życiu lepsze i najczęściej złe chwile.

 Chyba najwyższy czas, by wtrącić: cały P. Niepotrzebny nikomu dziwak, który coś próbuje pisać, spożytkowując paliwo swojej anomalii... Prywatnie określamy go jako chorego.    

Tym bardziej w P wzbierało jego (pamiętajmy męczące go!) poczucie odrębności i obawa przed zdeklasowaniem go w szeregu czegoś na kształt bytów skoszarowanych, nie-indywidualistycznych i bezrefleksyjnych, podłych i ohydnych oportunistów, pilnujących - za wszelką cenę i opłacanych na różne sposoby i różną walutą - posadek...Zdolnych do wszystkiego, ale nigdy do żadnych poświęceń. Nie pamiętających własnej hańby, zawsze przewrotnie słusznych i poprawnych. W każdym czasie. Zawsze lepszych od najlepszych z dobrych. A przecież znał ich poglądy i zachowania chociażby usłużne, bojaźliwe i apologetyczne wobec komuny. Dzisiaj z kolei opiewają samych siebie jako przebiegłych strategów i największych mędrców, ba opozycjonistycznych i nie tak głupich jak P. Hm. Czynią tak bo w życiu premiowana jest tchórzliwa stadna lojalność wobec hierarchii (super-oni) i cyniczny cwany konformizm. Ot takie bardzo ludzkie przeinaczania. Szaleńczy egoizm okopany układami nad którymi stoi tylko fortuna. Mogą mieć rację w swym nieliczeniu się z niczym. Tu nic im nie grozi, a na tamtym świecie być może też nagroda za mądrość życiową ich czeka. Zresztą co tu dużo mówić P nigdy głupszego od siebie człeka nie spotkał, wyglądało to tak, że każdy mu mówił o jego,  P,  błędach...i pouczał, ganił...widząc nieomylność własną, do której słodycz i namiętność czuł. Inaczej niż do niego, gdyż czasami pewne wypowiedzi pod jego adresem mogły być poczytane jako groźby. Poza tym P wkurzał skłonnością do dyskusji, próbami analizy, jakąś zbytnią i niepotrzebną drażniącą skłonnością do ścisłości. A każdy zdrowo myślący wie, że po co to...I na pewno ma rację. Podobnie jak fryzjerki, które wszystkie obcinają go jak one chcą a nie jak on mówi, że chce. I nawet po zapewnieniach każda zostawia mu kancik zamiast wygolenia, czego on usilnie się domaga, ale - niczym zaklęty - nie może wyegzekwować od żadnej z nich. Jako chłopiec znowuż fryzjerzy podgalali go kiedy on płakał, że chce kancik...

Każdy też  pocieszy go, jakby to nie była karykaturalno-makabryczna dla niego, i tak na prawdę w istocie, groteska. Co przepowiedziała mu pierwsza żona. Dlatego żył jak mógł tylko wyjątkami...[2] 

Zresztą czyż nie jest tak, że Tylko wariaci są coś warci (widziane na murze). 

Hehehe – widzicie! Ma wymagania niczym bezbrzeżnie rozpasany i wypasiony z zawodu dyrektor... i zwykłą notę P potrafi napisać w swoim stylu co należało dowieść... hahaha!

Historia postanowiła, jej sentencja zabrzmiała: z jednej strony mamy do czynienia z losowym i charakterologicznym napiętnowaniem jakiegoś nieudacznika, który postrzega siebie jako ofiarę, a który co oczywiste, proste i przez to kompletnie zrozumiałe -  dla innych jest dziwny ale niegroźny. 

Co na to Literatura i Sztuka? Może w przyszłości się określą wobec P? Ale czy się go da wybronić?! 

Jedno jest pewne P z trudem wierzy w upływ czasu, kolistość ziemi i nie poruszanie się słońca. O ile u samych początków był nihilistą, by przejść w fazę maksymalistyczno-idealistyczną, to aktualnie jest minimalistą, raczącym się jak dzieciak Naturą Polską. W ten sam sposób co Adam nasz dumny i natchniony Wieszcz Narodu:

 Polały się łzy me czyste, rzęsiste

Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,

Na moją młodość górną i durną,

Na mój wiek męski, wiek klęski;

Polały się łzy me czyste, rzęsiste...

 



[1] Jak można się domyślać w kronikach jego życia aż roi się od malarskich, sugestywnych opisów jak to podmiot jako chłopiec stojąc, pisze z zapamiętaniem wypracowania z języka polskiego z zeszytem opartym na parapecie okiennym. Zresztą nigdy nie był za nie nagrodzony piątką, ta ocena była zarezerwowana dla dzieci prywaciarzy i lekarzy.

[2] P.S. za wydawnictwem UnS, nr 23 niestety bez roku wydania, P miał sprzeciwiać się kolejnym zmianom dostosowawczym, wynikającym z przyjętego w referendach harmonogramu wdrożeniowego nowych polityczno-euro-globalistycznych ulepszeń poprzez anihilacje. Ale też obce mu były tzw. ruchy opozycyjne Quazistów. Na koniec oddalił się nawet od projektów transcendentalnych, a głównie od ich praktyków-pośredników  - normalnych, czyli strasznych kapitalistów. I w ogóle miał serdecznie dość wszelkich szalbierzy  monarcho-syndykalizmu. Wiedział, że to wszystko jedno i tylko wyrafinowana symulacja, stąd czuł znużenie całymi serialami obscenicznych systemowych celebracji i spektakli typu muppet live. Ostatnio dominowały w nich obskurne obsesje płciowej nietożsamości...pakiety, projekty, programy, procedury i bluźniercze eskalacyjne ekscesy. Telewizyjne szkło i plazma parły i władały niepodzielnie.