To zadanie jest podobne do innych. Napisać! Tym razem jednak
podmiot ma napisać bardziej dosadnie i dokładnie o jego środowisku. Chodzi tu o
to, co buduje warunki, w których właśnie on żyje. Trudno dociec przyczyn
dlaczego właśnie tu jest, a tym bardziej skąd. Bo jak się tu (na Ziemię) dostał
- wiemy. Po co nad tym się zastanawiać, jeżeli wszystko jest takie jakie
jest i jest proste. Prostota może być jednak dwojakiego rodzaju; na
podobieństwo patyka do kaszanki lub korkociągu.
Zawsze jest jakaś forma. Tu literatury. Ponieważ nasz podmiot
został poproszony o wypełnienie ankiety ściśle związanej z miejscem jego
samsarycznej (pełnej cierpienia i nietrwałości) egzystencji, postanowił
bardziej niż zwykle oddalić się od kamuflażu i nie chować się aż tak za
literackim - jakby nie patrzeć - kształtem szyku czcionek, liter
przedzierzgających się w słowa. Te z kolei budują zdania i sensy, które mogą
wydawać się bardziej uwznioślone lub opadające niczym ciężar na bezradną duszę
odbiorcy, bo przecież nie odbiornika.
Tym razem podmiot czuł potrzebę rozliczenia się z tym co go w
rodzinnym mieście nagminnie spotykało od - tak jak on - dwunożnych.
Dobra, jest pół strony a trzeba do meritum...
Skąd problem. Ano nie każdy jest podmiotem, a już właśnie tym
szczególnym podmiotem. Bo zwykle, normalnie wystarczy spisać swoje osiągnięcia,
wymienić dorobek mniej czy bardziej dokładnie. I po wszystkim. Pochwalić swój
ogonek zwyczajem pliszki. Wiadomo, że wyjątkowej, ba jedynej.
To byłoby bardzo łatwo i ładnie, ale podmiot z zadaniem
napisania o sobie bardzo kojarzył to co zrobił z miejscem, w którym ankiety
rozdano i zbierano. Przecież robiono to z tym zamiarem, że osoby do
których zwrócono się o ich wypełnienie, będą opieczętowane nazwą i godłem
zamieszkanego grodu. Czyli tego przedziwnego (w tym przypadku)
miejsca-miasta-niemiasta z którym tenże podmiot miał iście nieproste relacje, a
zadzierzgnięte od lat sześćdziesięciu bez mała, miały prawo nabrzmieć ciężarem
własnym.
Skróćmy nazwę podmiotu do P. Zajrzyjmy mu przez ramię,
śledząc jak jego żółć przeobleka się w kształt i formę znaków komunikacji
czytelniczej, ale przede wszystkim w treści w nich zawarte. Dodać trzeba, że P
lubił pisać i to od zawsze[1], nawet sporadycznie wiersze i opowiadania (marzy o powieści i
zwartych zawodowych publikacjach) najczęściej jednak artykuły o sztuce
i recenzje dla jej artystów. Otóż P pisał rozgoryczony, niczym pogrążając
się w perwersyjnej bezwyjściowości bólu swojego bytu w społecznych jego
odniesieniach ale i uwarunkowaniach. Przesadą byłoby twierdzić, że pecha i
nietraf ma tylko w rodzimym mieście. Sam tak nawet uważał. Ale skoro pojawiła
się okazja próby przybliżenia świadomości jednostkowej zatopionej w bezmiarze
innych, czuł to jako okazję do szerszych wynurzeń swej trefnej natury
osobniczo-osobisto-socjologicznej. I wiedząc, że droga zmierza
nieuchronnie w jedną jedyną stronę drewnianej skrzynki, poczuł coś jak
potrzebę, czy pokusę sporządzenia autodokumentu pisanego prozą.
Widział fatum, ale i złą wolę tutejszych. Wiedział, że
ci natomiast różnie go określają. Ciągle coś go dręczyło. A zapach nie
taki, nie taki wygląd. Słowa też nie takie. Nie miał zacisza, raczej ustawiczny
dyskomfort. Skąd to się brało? Kto to wie? Czy to jest reżyserowane?
Wierzył w spisek ale precyzja z jaką wszystko układało się w następujące
po sobie odrażające sekwencje podważała możliwości ich kalkulacyjnego
wykombinowania. Poza wchodzącymi w grę zdolnymi do tego, przemożnymi
rzecz jasna, i w tej samej mierze precyzyjnymi siłami demonicznymi...
Cierpiał na coś, co można by określić jako zespół
horrorystczno-prześladwoczo-opresyjny. Ni jak nie mógł porozumieć się z tzw.
większościowym otoczeniem społeczno-antropologicznym. W skrócie oni.
Przekonaniem P było: oni mają wydumaną percepcję mnie. A co gorsza moją ocenę
mylą z jakimś wyniosłym, wynikającym z ich zaślepienia mentalnego poczuciem ich
własnej niemal boskiej wyższości i doskonałości. Dla niego brało się to tylko i
wyłącznie z ich nieokrzesania. Co prawda różnego stopnia. Nie, nic nie
projektował poza tym z czego z góry był notorycznie rozliczany przez dyrekcję i
rozliczne biura. Miał w życiu lepsze i najczęściej złe chwile.
Chyba najwyższy czas, by wtrącić: cały P. Niepotrzebny nikomu dziwak, który coś próbuje pisać, spożytkowując paliwo swojej anomalii... Prywatnie określamy go jako chorego.
Tym bardziej w P wzbierało jego (pamiętajmy męczące go!)
poczucie odrębności i obawa przed zdeklasowaniem go w szeregu czegoś na kształt
bytów skoszarowanych, nie-indywidualistycznych i bezrefleksyjnych, podłych i
ohydnych oportunistów, pilnujących - za wszelką cenę i opłacanych na różne sposoby
i różną walutą - posadek...Zdolnych do wszystkiego, ale nigdy do żadnych poświęceń. Nie
pamiętających własnej hańby, zawsze przewrotnie słusznych i poprawnych. W
każdym czasie. Zawsze lepszych od najlepszych z dobrych. A przecież znał ich
poglądy i zachowania chociażby usłużne, bojaźliwe i apologetyczne wobec komuny.
Dzisiaj z kolei opiewają samych siebie jako przebiegłych strategów i
największych mędrców, ba opozycjonistycznych i nie tak głupich jak P. Hm. Czynią
tak bo w życiu premiowana jest tchórzliwa stadna lojalność wobec hierarchii
(super-oni) i cyniczny cwany konformizm. Ot takie bardzo ludzkie
przeinaczania. Szaleńczy egoizm okopany układami nad którymi stoi tylko
fortuna. Mogą mieć rację w swym nieliczeniu się z niczym. Tu nic im nie grozi,
a na tamtym świecie być może też nagroda za mądrość życiową ich czeka. Zresztą
co tu dużo mówić P nigdy głupszego od siebie człeka nie spotkał, wyglądało to
tak, że każdy mu mówił o jego, P, błędach...i pouczał,
ganił...widząc nieomylność własną, do której słodycz i namiętność czuł. Inaczej
niż do niego, gdyż czasami pewne wypowiedzi pod jego adresem mogły być
poczytane jako groźby. Poza tym P wkurzał skłonnością do dyskusji, próbami
analizy, jakąś zbytnią i niepotrzebną drażniącą skłonnością do ścisłości. A
każdy zdrowo myślący wie, że po co to...I na pewno ma rację. Podobnie jak
fryzjerki, które wszystkie obcinają go jak one chcą a nie jak on mówi, że chce.
I nawet po zapewnieniach każda zostawia mu kancik zamiast wygolenia, czego on
usilnie się domaga, ale - niczym zaklęty - nie może wyegzekwować od żadnej z nich. Jako
chłopiec znowuż fryzjerzy podgalali go kiedy on płakał, że chce kancik...
Każdy też pocieszy go, jakby to nie była karykaturalno-makabryczna dla niego, i tak na prawdę w istocie, groteska. Co
przepowiedziała mu pierwsza żona. Dlatego żył jak mógł tylko wyjątkami...[2]
Zresztą czyż nie jest tak, że Tylko wariaci są coś warci (widziane na murze).
Hehehe
– widzicie! Ma wymagania niczym bezbrzeżnie rozpasany i wypasiony z zawodu
dyrektor... i zwykłą notę P potrafi napisać w swoim stylu co należało
dowieść... hahaha!
Historia postanowiła, jej sentencja zabrzmiała: z jednej strony mamy
do czynienia z losowym i charakterologicznym napiętnowaniem jakiegoś
nieudacznika, który postrzega siebie jako ofiarę, a który co oczywiste, proste
i przez to kompletnie zrozumiałe - dla innych jest dziwny ale
niegroźny.
Co na to Literatura i Sztuka? Może w
przyszłości się określą wobec P? Ale czy się go da wybronić?!
Jedno jest pewne P z trudem wierzy w
upływ czasu, kolistość ziemi i nie poruszanie się słońca. O ile u samych początków
był nihilistą, by przejść w fazę maksymalistyczno-idealistyczną, to aktualnie
jest minimalistą, raczącym się jak dzieciak Naturą Polską.
W ten sam sposób co Adam nasz dumny i natchniony Wieszcz Narodu:
Polały się łzy me
czyste, rzęsiste
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski;
Polały się łzy me czyste, rzęsiste...
[1] Jak można się domyślać w kronikach jego życia aż roi się
od malarskich, sugestywnych opisów jak to podmiot jako chłopiec stojąc, pisze z
zapamiętaniem wypracowania z języka polskiego z zeszytem opartym na parapecie
okiennym. Zresztą nigdy nie był za nie nagrodzony piątką, ta ocena była
zarezerwowana dla dzieci prywaciarzy i lekarzy.
[2] P.S. za wydawnictwem UnS, nr 23 niestety bez roku
wydania, P miał sprzeciwiać się kolejnym zmianom dostosowawczym, wynikającym z
przyjętego w referendach harmonogramu wdrożeniowego nowych
polityczno-euro-globalistycznych ulepszeń poprzez anihilacje. Ale też obce mu
były tzw. ruchy opozycyjne Quazistów. Na koniec oddalił się nawet od projektów
transcendentalnych, a głównie od ich praktyków-pośredników - normalnych,
czyli strasznych kapitalistów. I w ogóle miał serdecznie dość wszelkich
szalbierzy monarcho-syndykalizmu. Wiedział, że to wszystko jedno i tylko
wyrafinowana symulacja, stąd czuł znużenie całymi serialami obscenicznych
systemowych celebracji i spektakli typu muppet live. Ostatnio dominowały w nich obskurne obsesje płciowej nietożsamości...pakiety,
projekty, programy, procedury i bluźniercze eskalacyjne ekscesy. Telewizyjne
szkło i plazma parły i władały niepodzielnie.