29 kwi 2023

dramat nie tylko grecki

 

Ani scholastyczny ani akademicki dialog metafizyczno-eschatologiczny

Osoby: Patagoras, Mistykos i Antropos. Siedzą i stukają w klawiatury laptopów i jednocześnie mówią do siebie. Wyglądają na bardzo schludnych i dość eleganckich hippisów. Ich ubrania trudno jednoznacznie stylistycznie utożsamić.

Wnętrze oszczędne i nowoczesne, ściany gładko pomalowane, ozdobione obrazem Boogie Woogie Mondriana i Chrztem Jezusa Jusepe de Ribery. Nie ma telewizora bo każdy ma laptopa.

Mistykos: Dobrze, że dziennikarze poszli, możemy zatem zacząć rozmawiać w spokoju bez obawy przed wypaczeniem sensu słów, które tu padną. Podejmijmy nasze refleksyjne dywagacje. A więc, nie uwierzycie, sam tylko zawsze odbierałem to co rozumiemy i praktykujemy jako religię, jako coś zewnętrznego. Oczywiście spoiwem w materii wiary jest ta warstwa przekonania, która ufa, że wszystkie znane w jej obrębie  formy prowadzą do czegoś co jest możliwością kontaktu z Tym, co z kolei trzyma to wszystko. Wiem, że możecie podważyć ów ład w sytuacji wojennego nieludzkiego okrucieństwa czy chociażby zwykłej, codziennej obojętności czy nienawistności świata, a nawet zwykłego niefartu. Ale ja poczułem, że  transcendencja istnieje realnie. Tym samym jest już dla mnie odkrytym źródłem Fons fides eterna. Pielgrzym spotyka cel będąc jednocześnie jednym z drogą. 

Patagoras: Tak, to co mówisz jest całkowicie właściwe twojej rozbuchanej pseudofilozoficznej psychice. Ale nikt jeszcze wszystkim naraz nie pokazał nieba, już prędzej skłonny jestem myśleć, że piekło istnieje. Chociażby tu na ziemi  i to realnie. Reszta jest pragmatyką organizującej się materii, koniecznością ducha historii i społeczeństw czy indywiduum. Inaczej mówiąc kompletny przypadek i raczej chaos niż ład. Każdy ma swoją teorię, a aktualną modę bierze się za ostateczność. Tu na ziemi nic nie jest doskonałe z wszystkimi tego konsekwencjami dla wszystkich i dla każdego z osobna.

Mistykos: A czy ktokolwiek jest w stanie przeprowadzić z sukcesem wzór na nieistnienie Stwórcy Święte Imię Jego.  Mimo chaosu i zła skąd wewnętrzny imperatyw i prawo moralne we mnie. Skąd materia ma prawidła i zasady, żelazne i paradoksalne w tej samej chwili, jak w fizyce kwantów. To nie banał, ale jeżeli masz wrażliwość widzisz cud zmiennej jak Feniks natury, jej niebywałą zdolność do odradzania liści na gałęziach, obierania kształtów podług najlepszych form i ich nieskończoność, odkrywczość  także w potencjale manifestacji tonacji malarskich pasaży. Tylko odczucie celowości ratuje nas przed zejściem w otchłań. Czyż nie piękna jest wiosna i Kto jest jej siłą i autorem.

Antropos (siedzący lub chodzący dotychczas cicho, jakby od niechcenia przysłuchujący się dialogowi): Dialektyka, tak wam na to odpowiem. Słyszeliście, że papież abdykował. To dowodzi tezy, którą postawiłem, iż duch i materia walczą ze sobą. Jest to konflikt substancji nieklarownej z Najwyższym Dobrym Duchem Świetlistym. Poza tym, że bodajże Nostradamus przepowiedział ucieczkę papieża z Watykanu, z tym, że było już ich zdaje się kilka, to wszystko wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia z przerostem materii, acz przepięknie a nawet zachwycająco wzniośle ukształtowanej jak w przypadku łodzi Piotrowej Bazyliki. A jeżeli wszystko przemija to logicznie to i przemijanie samo też…

Mistykos: Zaiste trudno uciec od pytania o Chrystusowe nieposiadanie niczego. Sztuka cenniejsza od złota a skarb duszy oświeconej od sztuki. Skąd jednak dusza nieśmiertelna pochodzi. A jak nieśmiertelna, to warto to wszystko jeszcze raz przemyśleć.

Patagoras: Zaiste warto Mistykosie! Na nasze dusze warto! Uwaga dziennikarze!

 

 

 

 

28 kwi 2023

albo albo

Czy dobrze jest być zbyt powolnym. Dam przykład z mojego rajskiego późnego dzieciństwa podczas pobytów na wsi. Co też mówi o moim wtedy temperamencie. Jest piękne lato, całe życie ludzi i przyrody w bujnym rozkwicie. Wszędzie mnóstwo owadów, w tym i os. Nagle dobiega mnie alarmistyczny, zwiastujący coś złego  głos - masz osę na ramieniu! Odpowiadam najspokojniej, powoli cedząc słowa - to mi ją zdejmij, bez żadnej złośliwej reakcji żółto-czarnego owada. 

 

A z kolei jak to jest być narwanym. W tym samym wieku, tej samej scenerii i porze roku, dostrzegam na niewielkiej jabłoni jej owoc, który uderza mnie kuszącym pięknem i zapewne doskonałym nie do odparcia smakiem. Biegnę na raz co sił by zerwać jabłko marzenie. Nie docieram do drzewa, ponieważ zahaczam nogą, kalecząc ją, o kosę opartą sztorcem o pień a z ostrzem spoczywającym na ziemi tuż przed celem mojego zrywu. Zbytnia popędliwość była już jednak dominującą cechą mojego wieku dojrzałego.


14 kwi 2023

orzech

 

Dla nieuważnych świat natury w sierpniowy poranek nie tylko pokazywał, ale demonstracyjnie i ceremonialnie obwieszczał chwałę słońca, blasku i nieskończonych jasnych lśnień, tak, że mogli to brać za samą wieczność. Ci bardziej ułomni czyli racjonalni, wiedzieli, że przyjdzie nie tylko jesień, ale i długa zima.

Chłopiec Petro  tego dnia czuł się jak samoistny władca. Przyjechał bryczką na wiejski odpust. Musiał rozpoznawać osoby i czuć do nich zaufanie. Czuł - to dobre słowo - bowiem skąd  mógł wiedzieć, że jest z rodziną, że ta największa postać to ojciec, a ta tuż obok to mama, a pozostali to rodzeństwo i oddani naturalni bliscy.

Szedł do miejsca, które było źródłem podnieconego odświętnego zbiorowiska. Stragany,  nie pamiętał po latach z czym dokładnie one mogły być, ale ujmowały powiewającym barwnym wigorem. Cieszyły wszystkim co się na nich znajdowało... 

U gospodarzy, u których gościli, telewizor miał nakładkę z kolorowymi tęczowymi paskami a w ogrodzie dorodne włoskie orzechy dawały w upał schronienie zielenią i cieniem. Miejsce wytchnienia i krotochwili. Ich owoce były niedojrzałe i barwiły palce ale były bardzo mleczne i mdło słodkawe. 

 

6 kwi 2023

 Opuszczenie podwórka i tym samym wyjazd na wieś na niemal trzy miesiące wakacji były dla mnie zawsze czymś przykrym. Musiało upłynąć wiele lat zanim nabrałem do natury niemal panteistycznego kultu. Zasmakowałem go będąc w Szwecji, gdzie zobaczyłem z jakim uwielbieniem odnoszą się ludzie do natury i zrozumiałem jakim szczęściem jest posiadanie kawałka ziemi na własność. Tym samym bycie ziemianinem, jak się kiedyś mówiło. Wolnym obywatelem.

Co nie mniej ważne wartość natury wszędzie służy do aktywności ruchowej, sportowej, rekreacyjnej. Co zostawiałem na czas kanikuły kiedy wyruszaliśmy jak Cyganie w załadowanych  naczyniami i obładowanych rodziną samochodami;  podwórkowych kolegów, ciągłą z nimi za czymś gonitwę i to było powodem smutku i zadręczania, ale poza tym – a o tym wiedzieli rodzice nie ja  -  brud i smród, stęchliznę powietrza zatruwanego  przez hutę i cementownię nie skrępowane żadnymi ekologicznymi obostrzeniami. Więc skąd nagle tylu wyznawców eko-terroryzmu. Te pobyty – co uświadomiłem sobie po prawie półwieczu – pozwoliły mi przeżyć wiele więcej ciężkich ciosów i udręk, niż gdyby ich nie było. Każdy ma doświadczenia, po których konieczny jest okres rekonwalescencji lub po prostu regeneracji. Osobiście los mi ich też nie szczędził. A przecież zieleń tamtejszej wsi, dawała filtrować i oczyszczać płuca i krew. Tam, na tamtej wsi był bezkres natury zapewniający relaksującą aktywność ruchową i kojący wpływ zieleni i życia jej i słońca, wypełnionych całym mnóstwem istot i jestestw Co czyniło, że powietrze wypełnione i przeniknięte było rozedrganym świergotem rozlicznego ptactwa w dzień a cykaniem świerszczy i żegotaniem żab wieczorami.  Wieczorem pojawiały się też baśniowe świetliki.  Jednym słowem wszędzie roznosiła się cudowna aura co wzmacniało palące się ognisko i wokół niego biesiady rozlicznej rodziny i gości.  Bo to nie była wieś - to był ostatni skrawek raju na ziemi.  

W letnie nasłonecznione dni, wydobywała się z całą wyrazistością krasa archaicznego prawdziwego świata.

Drogi były piaszczystymi  jarami. Ich niezwykłość i upojna uroda są w sumie nie do opisania. Tak zaczynała się osada. Przed skrzyżowaniem i skrętem do naszego letniskowego przyczółku stał duży drewniany krzyż, dzisiaj odnowiony.  Z moim minimalnym udziałem. Za skrzyżowaniem znajdował się dość spory drewniany most nad pełną uroku i ryb rzeczką, która w tym miejscu była wodopojem i kąpieliskiem przy największym ze stawów Pijawki. Pastwiska otaczały rzekę. Za mostem znajdowało się wyjątkowe gospodarstwo. Miałem to niesłychane jak teraz patrzę szczęście zobaczyć żywą nie komiksowo-skansenową wieś, a taką jaka istniała od dziada pradziada. Której teraz nie ma.  A nawet - rzecz chyba wyjątkowa w skali całej historii - bo pana, który był chłopem i miał może nie dwór, ale coś na jego kształt. Jego sumiaste lniane słowiańskie wąsy i ozdobność w niezwykle starannym i schludnym ubiorze, ni to chłopskim ni to szlacheckim tworzyły miłą niesamowitą dostojną aurę. Obok tego jakby dworku na drzewie po drugiej stronie drogi bociany uwiły sobie gniazdo, które przestały zaludniać po śmierci włościanina Piotra.  Dominowały nad folwarkiem z jego kilkoma pięknie zadbanymi końmi i krążyły nad tą okolicą z jej cudowną pradawnością w komunistycznej beznadziejnie, bezmyślnie i nieludzko zniszczonej sowietyzacją Polsce. Czy coś jeszcze z utraconego raju pozostało poza nostalgią…                                                                                                                  

Między krzyżem a mostem i poprzedzającą go kapliczką św. Jana Nepomucena droga skręcała do naszej wsi położonej na lekkim wzniesieniu. Tworzyły ją cztery  drewniane chaty oblepione jaskółczymi gniazdami i zatopione  wśród wyrosłych, dorodnych  lip, starych jabłoni, wiśni i grusz. Wszyscy jej mieszkańcy byli spokrewnieni i niestety także niektórzy śmiertelnie skłóceni. Rodzimy letniskowy przyczółek  znajdował się za tymi domostwami i tuż przed lasem, niemalże borem, puszczą.   Cały dystans drogi to jakieś dobrych kilkadziesiąt kroków. Jako dziecko nie uświadamiałem sobie szokującej różnicy z miastem, które  dla mnie wtedy znaczyło tyle co wszystko i tyle co podwórko. 

Jednak na wsi od razu poznawałem rówieśników z którymi dzieliłem całe dnie pełne wspólnych wspaniałych przygód, już inaczej ale nie gorzej niż w mieście. Zresztą jakie to miasto...To na wsi tętniło i pulsowało życie z całą jego nieskończoną obfitością i pięknem... ano melancholijnie mijającym.

Nasz domek  był bardzo skromny. Wokół były pola, jak to u nas żyta na przemian z ziemniakami. Ziemia mało urodzajna kiedy nie padało momentalnie sucha, na przestrzał piaszczysta.  Okalał je łuk brzegu lasu, wtedy jeszcze starego i budzącego wyobraźnię natchnionych podań i baśni. Niesamowita sceneria chwil leśnych wypadów w gęstwiny drzew z ich witalnym bogactwem.

Pracowaliśmy w żniwach chodząc na boso, wiem co to wypas i dojenie krów. Wolny świat gołębi. Zawłaszczają wszystko kury. Znam zapach stodoły z tysiącem ziół na których spaliśmy w upalne noce. 

W upalne dni szczególnie na łąkach, torfowiskach i nad krystalicznie czystą wodą majestatycznej prawie bez nurtu rzeczki słońce prażyło i smażyło skórę, która była boleśnie czerwona, nagrzana i spieczona.

 ***

Wsi spokojna, wsi wesoła!

Który głos twej chwale zdoła?

Jan Kochanowski

***

Niech na całym świecie wojna,
Byle polska wieś zaciszna,
Byle polska wieś spokojna.

Stanisław Wyspiański

p.s. Komuniści nie tylko zburzyli porządek społeczny ale i samej przyrody. W latach 70. ubiegłego wieku z malowniczej rzeczki z łańcuchem stawów zrobiono rów melioracyjny, dawniejsza kryształowa woda przez którą w stawach widać było piaszczyste dno z rojem ryb stała się przemysłowych ściekiem. A łąki i torfowiska, były i bagna, z rzeszą bocianów zamieniły się w step. Dawniejszy bór - prawem kontynuacji systemowej -  doznał największych szkód już po 1989 roku, zostało z niego kilka dębów i akacji, które są otoczone dzikimi krzakami. Z drzew owocowych i innych rosnących przy chatach pozostały tylko wyjątki. 


27 mar 2023

sąsiedztwo

 Kilka dni temu kobieta z sąsiedztwa zagadnęła mnie, jakby chciała wiedzieć coś więcej o mnie, tymi słowami: kim pan jest? Jak to się językowo określa zbiła mnie z tropu, poczułem zmieszanie i niepewność jaką mógłbym dać odpowiedź. Gdyby zapytała: czym się pan zajmuje, to proste wtedy wymienia się swoją aktywność. Albo gdyby użyła sformułowania kim chce pan być? Sprawa wydawałaby mi się nieco prostsza. Tak wtedy chyba mógłbym odpowiedzieć, że chciałbym być w porządku człowiekiem. I usłyszałem jak mówi, że ona jest - i tu podała swoje imię.


2 lut 2023

Czemu się trudzimy

             Czemu się trudzimy. Czy poza konieczną pracą jesteśmy już wolni od trosk. Czy kiedykolwiek znój się kończy, a szczególnie po przekroczeniu w czasie śmierci granicznej bramy między wymiarami. Jaka jest natura myśli, a jaka świata i szerzej kosmosu. Czy są to wszystko części jedności, jedynie różne strukturalnie. Czy mimo twardości rzeczywistości, w czasie snu żyjemy w innej rzeczywistości, w której też odczuwamy twardość i ciężar rzeczy. Gdy jednocześnie inni nas obserwują podczas naszego śnienia i najbardziej realnie nie widzą tego co my, a możliwe, że my ich możemy obserwować. Bo podobno można kontrolować i kształtować sny zupełnie jak w filmowej czy teatralnej reżyserce.

            O czym myślał Leonardo pisząc o sobie z jakąś formą współczucia i dziwiąc się samemu sobie – o Leonardo czemu się tak trudzisz…Może myślał o sensie swoich wysiłków, bo dla kogo miały przynieść pożytek, skoro myślący jest samotny i hermetycznie odgraniczony niczym zamknięty w wieży z kości słoniowej. Bo owoce jego wysiłku spożytkują inni, a najwięcej wśród nich przecież egotyków, egoistów, chytrych szalbierzy. Więc może najpierw trzeba by wymyślić sposób na moralną, etyczną przebudowę rodzaju ludzkiego. Czy jest jakiś wszechświatowy ośrodek dobra, który mógłby być jej napędem tu na Ziemi. A jak jeden dobra, to pewnie od razu byłby i drugi - zła.

            To wszystko tylko myśli. Ale jak doprowadzić do ich wyczerpania i zatrzymania szalonego koła, kołowrotu, by zobaczyć czy coś jest poza nimi, co przesłaniają swoją stałą nieskończoną projekcją i aktywnością samą z siebie i dla siebie. Pomocą pewnie służyć by mógł kamień filozofów, albo mistyczne doświadczenie, oświeceniowy wgląd.

            Ciało odbieramy poprzez świadomość. Tak samo myśl. Wiecznie jest tylko teraz i teraz. Gdzie są tak ważne sprawy, o których los truchlejmy a jutro kompletnie o nich zapominamy (na szczęście możemy). Tyle co jedne odejdą powstaje chmara innych problemów...Tak wciąż nasz umysł jak niebo zasnuty ciężkimi chmurami. Głównie jednak niewiedzy i ignorancji. Jeden wszakże problem jest nieusuwalnym cierniem życia – śmierć. Może dlatego żebyśmy czuli jego wagę mimo ulotności chwil, które łapiemy jak są przyjemne, a chcemy bezskutecznie odepchnąć te przygnębiające. Wszystkie one ranią, a ostatnia zabija.

            Gdzie są podobnie ważne sprawy, wspólne nam z innymi. Nie wiadomo jak dalece wredne, groteskowe, o charakterze na wspak i o przewrotnych właściwościach. Myśli, odczucie, pustka, radość, ból, śmierć. Być może jedynie my istniejemy, a i to też jest spontaniczną iluzją umysłu.

Myśl – jaźń – umysł czy raczej odwrotnie.

Dopaść myśl, zobaczyć ją jakby w lustrze, ale jednocześnie z wiedzą, że trzeba jej pozwolić odejść. Stąd nie wystarczy jedynie być homo sapiens, a trzeba być homo sapiens sapiens.

            Pochwytuje nas strumień jaźni, nigdy my jego. Płyniemy w nim i z nim. Skoro rzeczy płyną i przechodzą jedna w drugą to ja pewnie mogę zostać skałą, ale nie przechodzę przez ściany…

Sen, iluzja, sen na jawie, sen w śnie - ulegną rozpuszczeniu? Dotrzemy do zasadniczej podstawy świadomości? Do przejrzystego, przytomnego siebie i promiennego światła otwartej czującej przestrzeni miłości, promieniującej tęczowo...z osobą zbawiciela...

 


19 sty 2023

apokaliptyko

 

Pol przyłożył głowę do poduszki i widział jak polityk z Partii Poprawnych urywa głowę dziennikarce prowadzącej show. Miał przed oczami pasek, na którym natychmiast wyświetlono info, że premier wzywa tego polityka do przeprosin rodziny dziennikarki, by i tym razem nie budowano krzyży i nie wykorzystywano tego pomysłu do zbijania kapitału politycznego przez szczupłą Partię Obrońców. Nie wiedział, że zasnął. Jednak śniła mu się przelewająca się woda niczym tsunami nienawiści do ideowego wroga z Obozu Obrony. Kiedy się obudził wstał i podszedł do okna, by jak co dzień odsłonić rolety. Za oknem zamajaczył mu wielki grzyb utworzony z chmur. Jedyne, co zdążył pomyśleć to: dlaczego nie mówili o tym, że Obrońcy...

18 sty 2023

Osaczenie

 Świt jest brzegiem. Wchodzimy nim na ląd dnia po chwiejnych majakach snów, budzi się czujna jaźń. Wyodrębnia przedmioty i zdarzenia, dzieli je, doświadcza oporu realności. Wszystko zawsze jest inaczej od oczekiwań, no być może jedynie prawie wszystko. Rozmyślałem trąc oczy, jakby ścierając z powiek resztki pozostałości po sennych podróżach, w których najczęściej jakiś motyw stale się powtarzał i złowrogo niepokoił. Przeważnie trudne do odtworzenia, wymykające się sprecyzowaniu sytuacje przesączone były horrorem zagrożenia i prób ucieczki. Poczucie niepokoju miało jak najbardziej realne powody, inną rzeczą jest nie do wyjaśnienia dlaczego tak się działo. Śniadanie, poranna toaleta i łyk wiadomości z portali nieco mnie orzeźwiał i usposabiał w miarę praktycznie. Kolejno do południa, dotychczas, czas wypełniało pisanie, jakieś czynności praktyczne, czasem związane z organizacją jakiejś wystawy - co ostatnio prawie w ogóle się nie zdarzało - być może drugie śniadanie i lektura. O tej porze nie słychać jeszcze porażających głuchych i agresywnych odgłosów młotów pneumatycznych, czy sąsiada z góry ciągle niczym precyzyjny i nieludzki automat stukającego młotkiem, jakby doskonale mierzył na sam środek mojej głowy.

Kiedy południe zaczyna się chylić ku popołudniu, przed zwyczajową porą zjedzenia czegoś w formie obiadu, i kiedy pogoda na to pozwala, przechodzę się zaledwie kilka kilometrów do stawów powstałych po wyrobiskach gliny. Te wyrobiska rozciągają się na sporym terenie na zachodniej stronie Jasnej Góry. Były też w niedalekiej wprost od niej odległości, prawie przy jej murach, ale jakoś te pokłady osuszono i dzisiaj kwitnie tam podJasnoGórski handel i gastronomia, a nawet postawiono kilka bloków i całkiem ostatnio hotel. Rzecz można miasto, a może bardziej sacrum, na glinie stoi. Wraz z wyjściem zaczyna się seria dziwnych kłopotliwych zaczepek, jakby jakiejś sile fatalnej zależało na dotykaniu mnie (także dosłownym) i wprowadzaniu zamętu w moje jestestwo. Dochodzi czasem do kilku takich natrętnych zagadkowych naruszeń mojej nietykalności i godności. Najczęściej są to pytania o godzinę, jakby nie było na każdym kroku zegara. Drugą kwestią o którą jestem dopytywany to wskazanie drogi. I nic zapewne nie byłoby w tym niezwyczajnego, sam też pytam o drogę będąc na nieznanym terenie, ale tutaj bestii, która posługuje się pytającymi, zależy na sianiu we mnie zwątpienia i irytacji. Bo jak tłumaczyć, że zaczepiający stojący przed Jasną Górą pyta… czy da się tam dojść. Najczęściej osoby te używają zadziwiających określeń na klasztor czy kościół. Pytania dotyczą usytuowania hotelu, po mojej prośbie o przybliżenie o który hotel chodzi usłyszałem stek obrażających mnie słów. Myliłby się ten kto, by sądził, że jest to cecha ograniczonych butą i skrajnie egotycznym zarozumialstwem Polaków. Wszędobylska pycha Polaków wyklucza inne zdanie, skazuje inaczej myślącego na śmierć i najlepiej piekło. Pytają też tak niefrasobliwie obcokrajowcy, a reakcją na tak kłopotliwe stawiane pytanie, rzadko kiedy jest podziękowanie. Kilka dni temu zapytał mnie dziwnie wyglądający młodzian - czy wyjdzie z parku, był natarczywy i niecierpliwy, aż w końcu powiedziałem jakby w samoobronie, że skoro ja wszedłem to wyjdzie. Kiwnął głową i oddalił się, dając mi więcej swobodnej przestrzeni i zostawiając mnie z zamętem w głowie. Któregoś letniego dnia z kolei tuż przed stawem, zatrzymał się samochód, wyszli z niego wyglądający na zamożnych ludzie i spytali czy tutaj jest park z wodą, powiedziałem, że tak. Na to kierowca tego wozu dopytywał czy na pewno, a jeżeli to gdzie, odczuwałem zmęczenie absurdalnym osaczeniem, odrzekłem no tu. Byli bardzo niezadowoleni. 

 


10 sty 2023

dezorientacja

Często mamy to poczucie, że nie wiadomo czy to, co aktualnie przeżywamy już było czy dopiero będzie. Tak właśnie dotkliwie odczułem aktualny moment, wydawało mi się, że jest całkowicie bezczasowej natury. Nie do ustalenia. Miałem przeświadczenie, że ile bym nie próbował go analizować i rozpoznać nie dowiem się czy jest to doświadczenie z wczoraj czy zapowiedź czegoś, co ma mnie spotkać jutro. Pewne jest, że po prostu odczuwałem to co jest jako to właśnie i że jest właśnie to. 

Czasami tak jest zwyczajnie, że zapominamy, co chcieliśmy powiedzieć i tyle... po pewnej niewygodzie z tym związanej przechodzimy do dalszych przejawów rzeczywistości, niejako jak myślimy chronologicznych, bez żadnej symultaniczności a już na pewno bez transgresji czy progresji czasowej. Myślałem święcie przekonany, że tak będzie i w tym przypadku. Broniłem się przed wyciąganiem wniosków, moja dezorientacja była kompletna.

W telewizji na wiadomościach widniał rok 2013 a w necie 2223.

 


9 sty 2023

Ankieta G

To zadanie jest podobne do innych. Napisać! Tym razem jednak podmiot ma napisać bardziej dosadnie i dokładnie o jego środowisku. Chodzi tu o to, co buduje warunki, w których właśnie on żyje. Trudno dociec przyczyn dlaczego właśnie tu jest, a tym bardziej skąd. Bo jak się tu (na Ziemię) dostał  - wiemy. Po co nad tym się zastanawiać, jeżeli wszystko jest takie jakie jest i jest proste. Prostota  może być jednak dwojakiego rodzaju; na podobieństwo patyka do kaszanki lub korkociągu.

Zawsze jest jakaś forma. Tu literatury. Ponieważ nasz podmiot został poproszony o wypełnienie ankiety ściśle związanej z miejscem jego samsarycznej (pełnej cierpienia i nietrwałości) egzystencji, postanowił bardziej niż zwykle oddalić się od kamuflażu i nie chować się aż tak za literackim - jakby nie patrzeć - kształtem szyku czcionek, liter przedzierzgających się w słowa. Te z kolei budują zdania i sensy, które mogą wydawać się bardziej uwznioślone lub opadające niczym ciężar na bezradną duszę odbiorcy, bo przecież nie odbiornika. 

Tym razem podmiot czuł potrzebę rozliczenia się z tym co go w rodzinnym  mieście nagminnie spotykało od - tak jak on -  dwunożnych. Dobra, jest pół strony a trzeba do meritum...

Skąd problem. Ano nie każdy jest podmiotem, a już właśnie tym szczególnym podmiotem. Bo zwykle, normalnie wystarczy spisać swoje osiągnięcia, wymienić dorobek mniej czy bardziej dokładnie. I po wszystkim. Pochwalić swój ogonek zwyczajem pliszki. Wiadomo, że wyjątkowej, ba jedynej.

To byłoby bardzo łatwo i ładnie, ale podmiot z zadaniem napisania o sobie bardzo kojarzył to co zrobił z miejscem, w którym ankiety rozdano i zbierano.  Przecież robiono to z tym zamiarem, że osoby do których zwrócono się o ich wypełnienie, będą opieczętowane  nazwą i godłem zamieszkanego grodu. Czyli tego przedziwnego (w tym przypadku) miejsca-miasta-niemiasta z którym tenże podmiot miał iście nieproste relacje, a zadzierzgnięte od lat sześćdziesięciu bez mała, miały prawo nabrzmieć ciężarem własnym.

Skróćmy nazwę podmiotu do P. Zajrzyjmy mu przez ramię, śledząc jak jego żółć przeobleka się w kształt i formę znaków komunikacji czytelniczej, ale przede wszystkim w treści w nich zawarte. Dodać trzeba, że P lubił pisać i to od zawsze[1], nawet sporadycznie wiersze i opowiadania (marzy o powieści i zwartych zawodowych publikacjach) najczęściej jednak  artykuły o sztuce i  recenzje dla jej artystów. Otóż P pisał rozgoryczony, niczym pogrążając się w perwersyjnej bezwyjściowości bólu swojego bytu w społecznych jego odniesieniach ale i uwarunkowaniach. Przesadą byłoby twierdzić, że pecha i nietraf ma tylko w rodzimym mieście. Sam tak nawet uważał. Ale skoro pojawiła się okazja próby przybliżenia świadomości jednostkowej zatopionej w bezmiarze innych, czuł to jako okazję do szerszych wynurzeń  swej trefnej natury osobniczo-osobisto-socjologicznej.  I wiedząc, że droga zmierza nieuchronnie w jedną jedyną stronę drewnianej skrzynki, poczuł coś jak potrzebę, czy pokusę sporządzenia autodokumentu pisanego prozą.

Widział fatum, ale i złą wolę tutejszych. Wiedział, że ci natomiast różnie go określają. Ciągle coś go dręczyło. A zapach nie taki, nie taki wygląd. Słowa też nie takie. Nie miał zacisza, raczej ustawiczny dyskomfort. Skąd to się brało? Kto to wie? Czy to jest reżyserowane?  Wierzył w spisek ale precyzja z jaką wszystko układało się w  następujące po sobie odrażające sekwencje podważała możliwości ich kalkulacyjnego wykombinowania.  Poza wchodzącymi w grę zdolnymi do tego, przemożnymi rzecz jasna, i w tej samej mierze precyzyjnymi siłami demonicznymi...

Cierpiał na coś, co można by określić jako zespół horrorystczno-prześladwoczo-opresyjny. Ni jak nie mógł porozumieć się z tzw. większościowym otoczeniem społeczno-antropologicznym. W skrócie oni. Przekonaniem P było: oni mają wydumaną percepcję mnie. A co gorsza moją ocenę mylą z jakimś wyniosłym, wynikającym z ich zaślepienia mentalnego poczuciem ich własnej niemal boskiej wyższości i doskonałości. Dla niego brało się to tylko i wyłącznie z ich nieokrzesania. Co prawda różnego stopnia. Nie, nic nie projektował poza tym z czego z góry był notorycznie rozliczany przez dyrekcję i rozliczne biura. Miał w życiu lepsze i najczęściej złe chwile.

 Chyba najwyższy czas, by wtrącić: cały P. Niepotrzebny nikomu dziwak, który coś próbuje pisać, spożytkowując paliwo swojej anomalii... Prywatnie określamy go jako chorego.    

Tym bardziej w P wzbierało jego (pamiętajmy męczące go!) poczucie odrębności i obawa przed zdeklasowaniem go w szeregu czegoś na kształt bytów skoszarowanych, nie-indywidualistycznych i bezrefleksyjnych, podłych i ohydnych oportunistów, pilnujących - za wszelką cenę i opłacanych na różne sposoby i różną walutą - posadek...Zdolnych do wszystkiego, ale nigdy do żadnych poświęceń. Nie pamiętających własnej hańby, zawsze przewrotnie słusznych i poprawnych. W każdym czasie. Zawsze lepszych od najlepszych z dobrych. A przecież znał ich poglądy i zachowania chociażby usłużne, bojaźliwe i apologetyczne wobec komuny. Dzisiaj z kolei opiewają samych siebie jako przebiegłych strategów i największych mędrców, ba opozycjonistycznych i nie tak głupich jak P. Hm. Czynią tak bo w życiu premiowana jest tchórzliwa stadna lojalność wobec hierarchii (super-oni) i cyniczny cwany konformizm. Ot takie bardzo ludzkie przeinaczania. Szaleńczy egoizm okopany układami nad którymi stoi tylko fortuna. Mogą mieć rację w swym nieliczeniu się z niczym. Tu nic im nie grozi, a na tamtym świecie być może też nagroda za mądrość życiową ich czeka. Zresztą co tu dużo mówić P nigdy głupszego od siebie człeka nie spotkał, wyglądało to tak, że każdy mu mówił o jego,  P,  błędach...i pouczał, ganił...widząc nieomylność własną, do której słodycz i namiętność czuł. Inaczej niż do niego, gdyż czasami pewne wypowiedzi pod jego adresem mogły być poczytane jako groźby. Poza tym P wkurzał skłonnością do dyskusji, próbami analizy, jakąś zbytnią i niepotrzebną drażniącą skłonnością do ścisłości. A każdy zdrowo myślący wie, że po co to...I na pewno ma rację. Podobnie jak fryzjerki, które wszystkie obcinają go jak one chcą a nie jak on mówi, że chce. I nawet po zapewnieniach każda zostawia mu kancik zamiast wygolenia, czego on usilnie się domaga, ale - niczym zaklęty - nie może wyegzekwować od żadnej z nich. Jako chłopiec znowuż fryzjerzy podgalali go kiedy on płakał, że chce kancik...

Każdy też  pocieszy go, jakby to nie była karykaturalno-makabryczna dla niego, i tak na prawdę w istocie, groteska. Co przepowiedziała mu pierwsza żona. Dlatego żył jak mógł tylko wyjątkami...[2] 

Zresztą czyż nie jest tak, że Tylko wariaci są coś warci (widziane na murze). 

Hehehe – widzicie! Ma wymagania niczym bezbrzeżnie rozpasany i wypasiony z zawodu dyrektor... i zwykłą notę P potrafi napisać w swoim stylu co należało dowieść... hahaha!

Historia postanowiła, jej sentencja zabrzmiała: z jednej strony mamy do czynienia z losowym i charakterologicznym napiętnowaniem jakiegoś nieudacznika, który postrzega siebie jako ofiarę, a który co oczywiste, proste i przez to kompletnie zrozumiałe -  dla innych jest dziwny ale niegroźny. 

Co na to Literatura i Sztuka? Może w przyszłości się określą wobec P? Ale czy się go da wybronić?! 

Jedno jest pewne P z trudem wierzy w upływ czasu, kolistość ziemi i nie poruszanie się słońca. O ile u samych początków był nihilistą, by przejść w fazę maksymalistyczno-idealistyczną, to aktualnie jest minimalistą, raczącym się jak dzieciak Naturą Polską. W ten sam sposób co Adam nasz dumny i natchniony Wieszcz Narodu:

 Polały się łzy me czyste, rzęsiste

Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,

Na moją młodość górną i durną,

Na mój wiek męski, wiek klęski;

Polały się łzy me czyste, rzęsiste...

 



[1] Jak można się domyślać w kronikach jego życia aż roi się od malarskich, sugestywnych opisów jak to podmiot jako chłopiec stojąc, pisze z zapamiętaniem wypracowania z języka polskiego z zeszytem opartym na parapecie okiennym. Zresztą nigdy nie był za nie nagrodzony piątką, ta ocena była zarezerwowana dla dzieci prywaciarzy i lekarzy.

[2] P.S. za wydawnictwem UnS, nr 23 niestety bez roku wydania, P miał sprzeciwiać się kolejnym zmianom dostosowawczym, wynikającym z przyjętego w referendach harmonogramu wdrożeniowego nowych polityczno-euro-globalistycznych ulepszeń poprzez anihilacje. Ale też obce mu były tzw. ruchy opozycyjne Quazistów. Na koniec oddalił się nawet od projektów transcendentalnych, a głównie od ich praktyków-pośredników  - normalnych, czyli strasznych kapitalistów. I w ogóle miał serdecznie dość wszelkich szalbierzy  monarcho-syndykalizmu. Wiedział, że to wszystko jedno i tylko wyrafinowana symulacja, stąd czuł znużenie całymi serialami obscenicznych systemowych celebracji i spektakli typu muppet live. Ostatnio dominowały w nich obskurne obsesje płciowej nietożsamości...pakiety, projekty, programy, procedury i bluźniercze eskalacyjne ekscesy. Telewizyjne szkło i plazma parły i władały niepodzielnie.