Dla nieuważnych świat
natury w sierpniowy poranek nie tylko pokazywał, ale demonstracyjnie i
ceremonialnie obwieszczał chwałę słońca, blasku i nieskończonych jasnych
lśnień, tak, że mogli to brać za samą wieczność. Ci bardziej ułomni czyli
racjonalni, wiedzieli, że przyjdzie nie tylko jesień, ale i długa zima.
Chłopiec Petro tego dnia czuł się jak samoistny władca.
Przyjechał bryczką na wiejski odpust. Musiał rozpoznawać osoby i czuć do nich
zaufanie. Czuł - to dobre słowo - bowiem skąd
mógł wiedzieć, że jest z rodziną, że ta największa postać to ojciec, a
ta tuż obok to mama, a pozostali to rodzeństwo i oddani naturalni bliscy.
Szedł do miejsca,
które było źródłem podnieconego odświętnego zbiorowiska. Stragany, nie pamiętał po latach z czym dokładnie one
mogły być, ale ujmowały powiewającym barwnym wigorem. Cieszyły wszystkim co się
na nich znajdowało...
U gospodarzy, u
których gościli, telewizor miał nakładkę z kolorowymi tęczowymi paskami a w
ogrodzie dorodne włoskie orzechy dawały w upał schronienie zielenią i cieniem.
Miejsce wytchnienia i krotochwili. Ich owoce były niedojrzałe i barwiły palce
ale były bardzo mleczne i mdło słodkawe.