Wszystko szło w miarę dobrze, gdyż tym razem w sklepie nie paliła na całe szczęście żadna ekspedientka. Przyszła pora na kasę. Przede mną mnóstwo wypełnionych po brzegi wózków z opiekującymi się nimi ludźmi. Jak to w kasie. Ja z jednym piwem. Pani wydawała mi z dwudziestu złotych. To co mi dała nie przypominało pieniędzy. Dziesięć złotych strasznie pomięte i zabrudzone, tak, że obrzydzenia brało na myśl o ich dotknięciu i jedna dwudziesto groszówka cała pokryta brudną mazią, która musiała być wcześniej gumą do żucia. Proszę pani – zwróciłem się do jakby manekina, ale oczywiście to była żywa osoba, pani ekspedientka – proszę mi wymienić te brudne pieniądze bo wiem, że w następnym sklepie, czy przy następnych chociażby zakupach w tym, nie przyjmą mi ich. Pani wyglądała jakbym ją śmiertelnie obraził, nawet musiała maskować obrzydzenie. Burczała nieprzyjaźnie i jakby strofująco, że mam tylko piwo a robię tyle kłopotu bo kolejka już przybrała okazałe rozmiary. Z najwyższą niechęcią i jakąś chorobliwą wyższością zmieniła dychę i dwudziesto groszówkę.
Wieczorem
kupowałem dwie bułki w małym osiedlowym sklepie. Przede mną dziesięć osób w
totalnej klitce niczym kiszka. Doszlusowałem do lady. Pani kazała określić, które to mają być bułki.
Dałem pięć złotych. Natychmiast kolejka za mną jak zawsze urosła niebotycznie.
Ekspedientka jeszcze dobrze nie wydała mi reszty, a już zwróciła się do prącego
za moimi plecami klienta – proszę bardzo. Wychodziłem jak najszybciej, by nie
budzić złości, że przeciągam i z niewątpliwą ulgą z parnego i zatłoczonego
sklepu. Zobaczyłem na resztę, którą wcześniej tylko ścisnąłem w garści. Kilkanaście
małych blaszek, wszystko było w jakichś trójkątnych jedno centówkach. Byłem
załamany i troszczyłem się - co jak za
to kupię?