Zygmunt
i Włodzimierz rozmawiali na łóżkach. Ich rozmowa zawsze schodziła na ciepłe
wspominanie Józefa. Gdyby mogli maszerowaliby cały czas. Ale pogoda nie była
jak się okazało do końca od nich zależna. Podobnie ograniczały ich mury
więziennego szpitala. Jak tylko mogli z kilkoma innymi towarzyszami formowali
szyk, brali szturmówki (nie sztormówki) i
transparenty, szli i wrzeszczeli na całe gardło: partia! pokój!, partia! pokój!
Czasami w dziwny sposób dochodziło do zmiękczenia k na ch i wtedy slogany
nabierały cech surrealno-absurdalnych. W wigilię pochodu, a więc samego trzydziestego kwietnia, egzekutywa międzynarodowego
ruchu wolnych szewców i stolarzy miała wszystko zapięte na ostatni guzik. W
szpitalnej świetlicy jego aktywiści w tym oczywiście Zyga i Włodek dowiedzieli
się, że w kraju miał miejsce zamach stanu. Na całe szczęście bezkrwawy.
Aresztowano jedynie trzy miliony osób. Miały one dobre warunki, gdyż wszystko
było jeszcze długie lata i najlepiej pod względem logistycznym (tak się dzisiaj mówi) przygotowywane przez sławnych rew-towarzyszy. Szpitalno-więzienna
awangarda nie była w sosie. Całą noc przemalowywali hasła na: Witamy Krzyżaków
z Torunia! A na czerwonych flagach malowano białe krzyże. Jaki z tego morał
myślał bardzo w to wszystko zaangażowany e-Sbeszko, chyba tylko jeden: Nasz
naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa; Lecz wewnętrznego
ognia sto lat nie wyziębi, Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi...