Chyba
prawie wszyscy znamy tą zabawę na plaży, kiedy zostajemy całkowicie przysypani jej
budulcem. Czasami tak można bawić się, ale wyjątkowo w piaskownicy. Tym razem
jednak czułem nie tylko piasek w ustach, ale i w dodatku spróchniałe zmurszałe drewno.
Co za sen mara?- pomyślałem. Myślałem... jednak gdzie dzieci, gdzie morze, czy
chociażby piaskownica. Niczego takiego nie mogłem wyraźnie odebrać zmysłami czy
świadomością. Wydawało mi się, że
wstałem, ale nie mogłem znaleźć kontaktu. Wkurzałem się coraz bardziej, a już
tyle razy obiecywałem sobie, że nie stracę panowania nad sobą i nie zrobię
żadnej złej rzeczy w tak zwanych nerwach. Byłem zagubiony całkowicie i nie miałem władz nad gorączkowymi emocjami, chciałem to jakoś wyżyć. Wszystkie te nauki o życiu po śmierci czy o
nirwanie, gdybym tylko mógł coś z tego wszystkiego skumać. Ale jak opisać „nic”,
jeżeli właśnie nas ono dopadło i rozciągnęło się na cały kosmos i czas. Jedno
pojawiło mi się w obrazie z pamięci (być może i tej osławionej pamięci przodków,
czyli deja vu) ten olbrzymi falliczny kształt usypany z piasku, który kiedyś
widziałem idąc wzdłuż linii plaży i morza...Pamiętam pogoda była doskonała; wszystko było olśniewająco nieskazitelne, krystalicznie czyste i nieskalane - błękit nieba z królującym na jego nieboskłonie słońcem w monarszych złocistościach, szmaragdowo-zielonkawo-turkusowe morze. W koło jeden wszechogarniający przyjemnie odprężający szum morza, świergotliwa mowa i nawoływania ptaków...czy ktokolwiek mógł być samotny.