Czego chcę? Ależ problem, nie ma
go bo niby co można chcieć w takim galimatiasie, kołomyi wirówce
nonsensu[1].
Tak można chcieć i żądać wszystkiego, tylko że co z tego. Ne wiem co się
wydarzy ot teraz nawet nie za chwilę, to byłaby nieskromna perspektywa czasowa.
Oj czego ja bym nie chciał. I co z tego, jak dostanę to co dostanę, a nadejdzie
to co ma nieuchronnie nadejść. Niby jest tak, że Oprócz błękitnego nieba nic mi więcej nie potrzeba[2].
Tak zgadza się ale czy całkiem do końca?
Tak jesteśmy skonstruowani, że
ciągle czegoś pragniemy. Ale okazuje się, że uganiamy za mirażami. Są szkoły
życiowe mówiące o powściąganiu się i pozostawaniu w tu i teraz bez zbędnych
myśli i słów, które to zawsze niosą ze sobą uwikłanie w pożądanie albo próżne
próby uwolnienia się od niefartu. Ale jak osiągnąć taki dystans do wszystkiego,
przecież my chcemy żeby było dobrze tak jak my to widzimy, ufając, że to jest
naprawdę dobre.
Zdaje się, że zimna ocena -
racjonalizm - jest jedynym remedium na napór wobec wszystkiego co jest istną nawałnicą
atakujących niedogodności i złośliwości. Według mnie nie wyklucza ona wiary,
czyli gruntu i skały albo inaczej Sił umożliwiających wytrwanie wbrew
nieświadomej złośliwej wrażej siły nikczemności nawet natury matafizycznej.
Można dywagować w nieskończoność
a chodzi mimo wszystko o bycie dorzecznym i praktycznym.
Poza tym ilu ludzi na świecie
chciałoby mieć tak jak my, czyli mieć tylko takie problemy.
Angelos Tzortzinis/AFP